Angel Of Darkness

by - 22:40

          Dzień był deszczowy. Wielkie, ciemne chmury spowiły Nowy Jork rozświetlony milionem maleńkich, kolorowych światełek. Na ulicach widać było jedynie parasole przemieszczające się z jednego miejsca w drugie. Niektórzy zmierzali do barów, inni wracali do swoich mieszkań cali przemoczeni. . . Każdy za czymś gonił, jakby nagle każda sekunda życia była na wagę złota. Każdy, prócz trzech młodych dziewczyn biegnących po starych, zardzewiałych schodach prowadzących na dach jednego ze zrujnowanych budynków. Ich kroki odbijały się głuchym echem po opustoszałej uliczce, a śmiech wystraszył kota czającego się na mysz w ciemnym zaułku. Dziewczyny były całe mokre, ale to nie popsuło ich dobrego nastroju. Wręcz przeciwnie, dobrze się bawiły, chlapiąc na siebie wodą z nowo utworzonych kałuż. Jedna z nich zmęczona zabawą oparła się o barierkę i nagle posmutniała. Była najwyższa z całej trójki, a jej ciemne, brązowe włosy posklejały się przez deszcz. Miała niebieskie, wręcz błękitne oczy, których toń przypominała głębiny Oceanu Atlantyckiego, na którym nie jeden marynarz zakochany w tym pięknym krajobrazie już nigdy nie odnalazł drogi na stały ląd. Ubrana była w zwiewną, różową bluzeczkę odkrywającą jej opalone ramiona i długie dżinsowe spodnie. Dziewczyna chciała ukryć swoje łzy w kroplach deszczu, które spływały po jej policzkach, lecz nie udało jej się. Jedna z nich zauważyła, że coś się stało, więc szturchnęła swoją siostrę, po czym obie po cichu podeszły do barierki, przy której stała ich przyjaciółka.
- Andrea, co się stało? – spytała dziewczyna o długich, jasnych włosach. W jej zielonych oczach było widać współczucie i chęć niesienia pomocy.
– Dobrze mi tu. . . Z wami. . . W tym mieście. Nie chcę się wyprowadzać. Będziemy miały do siebie tak daleko – odpowiedziała, odwracając się w stronę swoich koleżanek.
– Będziemy do ciebie przyjeżdżać na wakacje, no i ty czasem mogłabyś odwiedzić nas. Zawsze jesteśmy w domu – odezwała się mniejsza z sióstr. Miała brązowe oczy idealnie pasujące do jej blond, krótkich, potarganych włosów. Andrea uśmiechnęła się lekko.
– Zawsze będziecie dla mnie jak siostry. - Dziewczyny uśmiechnęły się serdecznie, po czym uścisnęły swoją koleżankę.
– Och, ty już jesteś naszą siostrą, z tą różnicą, że posiadasz inne nazwisko i rodziców.
– Dziękuję ci Paula, tobie też Justina. Wy jedyne jeszcze zadajecie się z takim czubkiem jak ja, co na myśl, że niedługo musi się wyprowadzać sieje zamęt w całym mieście – rzekła Andrea, wskazując ręką panoramę Nowego Jorku, po czym usiadła na spróchniałej desce, mając przed sobą krajobraz Statuy Wolności. Jej koleżanki usiadły obok niej, ściskając się jakby w obawie, że jedną z nich może porwać wiatr. – Lubię tu przychodzić. Ten widok zawsze działał na mnie uspokajająco – odezwała się po chwili ciszy Andrea. Faktycznie, może i okolica nie była zachwycająca, lecz widok z dachu na miasto miał magiczny urok. Cisza przerywana była echem odbijającym się od starych murów, a światła kasyn, barów i domów mieszkalnych unosiły się wysoko ponad niebo, tworząc kolorową łunę nad miastem niczym jedwabny płaszcz wysadzany maleńkimi diamentami, który okrywał stare, opuszczone jak i te ruchliwe, wiecznie tętniące życiem ulice miasta. Z nieba spadały gwiazdy, znikając gdzieś za horyzontem Nowego Jorku. Każda była inna, lecz wszystkie tak samo oświetlały niebo, a ich blask odbijał się w kałużach i kroplach wody osadzonych na krańcu dachu. Wszystko to było takie piękne, a ona musiała się z tym rozstać na zawsze. . . Paula wstała z miejsca, próbując otrzepać się z przyklejonych do jej wiosennej kurtki paprochów, zrezygnowana jednak odezwała się do dziewczyn: Jest już późno, a my na dodatek jesteśmy całe mokre. Mama nie będzie zadowolona. Wyglądamy jak takie wieśniary, co nie mają, co robić i skaczą po dachach w ulewę miesiąca. – Jej koleżanki również wstały i zaczęły doprowadzać swoje ubrania do jak najlepszego porządku, na jaki stać było je w tych mokrych rzeczach.
– To spotkamy się jeszcze jutro prawda, dziewczyny? – spytała bez przekonania w głosie Andrea. Justina podeszła do niej i objęła ją ramieniem.
- Ależ oczywiście, że się spotkamy, być może nawet dzisiaj, kto wie. Tylko musimy jakoś nawiać z domu, bo jak nas mama zobaczy w takim stanie, to da nam szlaban – powiedziała dziewczyna, spoglądając z nadzieją na swoją siostrę.
- O to się nie martw już ja coś wymyślę, by się wyrwać. W końcu to będzie nasze ostatnie spotkanie w te wakacje. Nie możemy tak cie wypuścić bez pożegnania. –Paula zrobiła krok w stronę zardzewiałych schodów. – Teraz musimy się martwić tylko o to, jak wejść do domu nie będąc nakrytym.
- Oknem oczywiście. Mama zostawiła dziś drabinę pod wiśnią. Miałam ją schować, ale zapomniałam, no a teraz się przyda – odezwała się Justina, na co Andrea lekko się uśmiechnęła. Kiedy dziewczyny zeszły już na opustoszałą uliczkę, pożegnały się i poszły w swoje strony nie zatrzymując się nigdzie, by zerknąć chociażby na wystawy sklepowe. Teraz i one walczyły o każdą sekundę, by jak najszybciej pojawić się w domu. Nie miały zbyt daleko, ale zarówno rodzice Andrei jak i Justiny oraz Pauli nie byliby zadowoleni z tak późnego powrotu ich córek do domu, mimo iż dziewczyny miały skończone szesnaście lat.
          Andrea otworzyła powoli drzwi frontowe swojego domu, po czym równie powoli i cicho zamknęła je na klucz. Jej mina oznaczała, że najgorsze ma już za sobą. Jeśli do tego momentu jej rodzice się nie obudzili, to nie obudzą się również, gdy już spokojnie podąży do swojego pokoju. Dziewczyna ściągała właśnie w ciemnościach swoje adidasy, usiłując po omacku wyczuć półkę na buty, gdy nagle korytarz wypełnił się światłem. U progu drzwi wiodących do salonu stała mama Andrei z nieco zaspaną miną, przecierając sobie oczy, by lepiej widzieć. Była to kobieta średniego wzrostu o włosach tak samo brązowych jak jej córki. Oczy miała również niebieskie, przepełnione nadzieją na lepsze jutro, którego zapewne tak bardzo bała się Andrea. Jej mama ubrana była w długi błękitny szlafrok, a włosy stały na wszystkie strony, potargane już podczas snu, z którego została przebudzona.
- Gdzie byłaś tak długo? – spytała sennym głosem nadal stojąc w drzwiach wiodących do salonu.
- Mówiłam, że idę do Dowell’ów – odpowiedziała Andrea, kładąc swoje buty na półce i wstając z podłogi. Dopiero teraz widać było w pełnej krasie jej przemoczone ubranie, z którego raz po raz kapały krople wody.
- To rodzice Pauli i Justiny nie widzą, że musisz wypocząć przed podróżą? – spytała, po czym jej wzrok padł na ubranie. – Co do twojego wyglądu to pozostawię tą kwestię bez komentarza. – Dodała i wzrokiem wskazała dziewczynie schody wiodące do jej sypialni. Andrea ruszyła po schodach tak cicho, by nie obudzić również ojca, a gdy weszła do siebie do pokoju, po wielu wysiłkach ściągnięcia z siebie przemoczonego ubrania, padła na swoje łóżko niczym pracująca przez dwadzieścia cztery godziny na dobę kobieta, której nie dali przerwy na wytchnienie. Nie minęło jednak dobre pięć minut, gdy do drzwi ktoś po cichutku zapukał. Andrea wstała i podeszła do drzwi, by je otworzyć. Przed nimi stała jej starsza o cztery lata siostra. Nie miała jeszcze ubranej piżamy, co oznaczało, że tak samo jak młodsza siostra niedawno wróciła do domu.
- Wejdź – powiedziała Andrea, pozwalając jej przejść, po czym zamknęła za nią drzwi. – Co cię sprowadza w moje jakże skromne progi? – spytała. Siostra usiadła na parapecie uśmiechnięta i wesoła. Miała długie blond włosy, których końcówki pofarbowała na krwistą czerwień, teraz jednak upięła je w niezdarny kok, z którego włosy wychodziły na wszystkie strony. Ona również miała niebieskie oczy, w których płonęły iskierki młodzieńczego buntu i chęć do zrobienia czegoś niedozwolonego. Ubrana w skórzaną, wiosenna kurteczkę i dżinsowe spodnie, które pasowały jej do zielonych adidasów, siedziała przez dłuższa chwilę uśmiechnięta i bawiła się swoimi rzemykami u lewej ręki. Andrea zaś stała obok i czekała na jakiekolwiek wyjaśnienia ze strony swojej starszej siostry. – No słucham? – powiedziała w końcu nie mogąc znieść tej ciszy. Dziewczyna spojrzała na nią, po czym zsiadła z parapetu i podeszła do niej.
- Jutro stąd spadamy. Jak myślisz ładni tam są faceci? – odezwała się w końcu. Andrea spojrzała na nią jakby to, co przed chwilką powiedziała było dla niej niezrozumiałe.
- Wolałabym mieszkać tu gdzie mieszkam teraz. Jeśli mam być już naprawdę szczera mnie to wcale nie bawi, że wyjadę tysiące kilometrów stąd i będę z dala od przyjaciół – powiedziała poważnym tonem. – Może i ty nie masz tu kogo zostawiać, ale ja tu spędziłam swoje całe dzieciństwo. To nie jest takie łatwe od tak wszystko porzucić i zacząć nowe życie w nowym miejscu. – Dodała, a na jej twarzy pojawiły się świeże łzy. Siostra spojrzała na nią ze współczuciem, po czym otarła jej łzy z twarzy i przytuliła.
- Przepraszam, nie wiedziałam, że to aż tyle dla ciebie znaczy. No tak, ja nie mam się z kim nawet żegnać… Tych paru kolegów może, ale nie darzę ich aż tak bardzo sympatią, by płakać. Widzę jednak, że tobie nie będzie łatwo dostosować się do nowego miejsca i nowych ludzi – powiedziała. – Ja zawsze będę cię wspierać. Możesz na mnie liczyć – Dodała uśmiechając się. Andrea odwzajemniła uśmiech.
- Dziękuję Alex. No… Ale kto wie… Może ładni faceci się znajdą – powiedziała, po czym siostry przytuliły się do siebie i zaczęły rozmawiać ze sobą przez dłuższą część nocy.

Następnego dnia czas był już wyjechać do nowego miejsca zamieszkania. Andrea pakowała właśnie ostatnie walizki do samochodu, gdy zauważyła, że w jej stronę biegną siostry Dowell. Dziewczyna wybiegła im na powitanie, rzucając im się w ramiona.
- Kochana przepraszamy, że tak późno – powiedziała Paula, łapiąc oddech.
- Tak… Mama nie chciała nas wypuścić, ale zwiałyśmy oknem. Nie mogłyśmy pozwolić, żebyś jechała bez pożegnania z nami. – Dodała Justina, opierając się o swoją siostrę.
- Nic się nie stało. Ważne, że was jeszcze zobaczyłam – odpowiedziała Andrea, uśmiechając się serdecznie do dziewczyn. Paula zaczęła czegoś szukać w swojej torbie, aż w końcu wyciągnęła z niej małą paczuszkę, podając ją przyjaciółce.
- To taki mały drobiazg. Pamiątka, żebyś o nas nie zapomniała – powiedziała. Andrea spojrzała na dziewczyny ze wzruszeniem, biorąc od Pauli paczuszkę.
- Dziękuję. Na pewno o was nie zapomnę. Jakbym mogła z resztą – wyszeptała tylko i uściskała swoje koleżanki. Wtem dało się słyszeć głos taty Andrei, że już czas wyjechać. Dziewczyna spojrzała na swoje koleżanki. Miała im do powiedzenia tak wiele, a tak mało czasu jej zostało. Otworzyła buzie, by coś powiedzieć, lecz zrezygnowana machnęła tylko ręką i uściskała jeszcze raz koleżanki, tym razem już ze łzami w oczach, które spływały jak szalone po jej policzkach.
- Nie płacz. Postaramy się jak najszybciej cię odwiedzić – powiedziała Justina, ocierając łzy koleżanki.
- Tak. Spotkamy się niebawem. Leć kochana, bo twoja rodzina na ciebie czeka. – Dodała Paula. Rzeczywiście rodzice i Alex stali obok samochodu, patrząc w stronę Andrei. Dziewczyna zlustrowała ostatni raz swoje koleżanki, po czym wyszeptała „ kocham was” i poszła w stronę samochodu. Wiedziała, że jeśli się odwróci nie będzie mogła się powstrzymać i znów będzie chciała je uściskać. Łzy teraz spływały potokiem z jej twarzy, ale nie śmiała się odwrócić, by spojrzeć czy Paula i Justina nadal stoją tam gdzie stały czy już poszły. Szybko wsiadła pierwsza do samochodu i dopiero, gdy ten ruszył z pod domu odwróciła się, by ostatni raz spojrzeć na miejsce, gdzie spędziła swoje całe dzieciństwo i pomachać na pożegnanie dziewczynom. Stały dokładnie w tym miejscu, w którym parę sekund temu rozmawiały i machały Andrei na pożegnanie. Kiedy jednak samochód wjechał w boczną uliczkę, zniknął jej z widoku dom, w którym mieszkała i koleżanki, które traktowała niczym własne siostry. Pochłonęła ją nicość. Żal, który zabijał ją od środka i tęsknota za tym wszystkim, co było jej znane i kochane, a teraz przyszło jej zmierzyć się z nowym światem, nowym życiem, nowymi ludźmi, którzy niekoniecznie muszą być tak wspaniali jak ci, których poznała w Nowym Jorku…

Rodzina jechała przez dłuższy czas w milczeniu. Mama Andrei co chwilę spoglądała na mapę, jakby w obawie, że niedługo mogą zgubić drogę, tata nie spuszczał wzroku z jezdni, Alex mimo iż w samochodzie trzęsło niemiłosiernie rysowała krajobraz utworzony w jej głowie, zaś Andrea całą drogę patrzała przez okno. Obraz za szybą co chwilę się zmieniał. Raz jechali przez ulicę, która otoczona była z dwóch stron lasami, innym razem przejeżdżali obok pól barwnie ubranych przez ostatnie letnie promienie słońca. Czerwone maki i niebieskie chabry kołysały się na wietrze, jak fale na morzu. Klimat stawał się być coraz to cieplejszy, z nieba znikły potężne, ciężkie chmury zastąpione przez delikatne, puszyste obłoczki, które powoli przemieszczały się na wschód. Alex nawet nie zauważyła, kiedy jej siostra usnęła, opierając się o jej ramię. Krajobraz, mimo iż był piękny, dla Andrei był czymś monotonnym. Nie przywykła do stale ciepłego klimatu i widok słońca przez dłuższy czas widocznie ją znużył. Alex spojrzała ze zrozumieniem na śpiącą siostrę, po czym zdjęła ze swojej szyi wielką chustę i przykryła nią Andreę. Teraz właśnie Alex była jej jedyną bratnią duszą, która rozumiała swoją młodsza siostrę bez zbędnych słów, bo swoje dwie najlepsze przyjaciółki musiała zostawić w Nowym Jorku.

W połowie drogi rodzina musiała przenocować w Oklahoma City, by odpocząć i na drugi dzień ruszyć w dalszą drogę w pełni sił. Alex razem z Andreą wygłupiały się z czego nie była zadowolona ich mama. Wszystko przez to, że warunki klimatyczne w Oklahomie szybko się zmieniały, a miasto jak i jego okolice uważane są za najbardziej podatne na tornada miejsca w Stanach Zjednoczonych. Nie była zadowolona, że właśnie w tym mieście muszą zrobić postój, ale taka była decyzja taty, a dziewczyny nie miały nic przeciwko, by na dłużej wyprostować nogi. Wieczór był spokojny. W miejscu gdzie postanowili przenocować panowała wręcz grobowa cisza przerywana co jakiś czas przez cichutką melodyjkę pochodzącą z pobliskich świateł na przejściu dla pieszych.
- Głodna jestem. Pójdę sobie kupić coś do jedzenia – powiedziała Alex, patrząc na bezchmurne niebo. Andrea od razu wstała, przybliżając się do siostry.
- Idę z tobą – odezwała się, spoglądając ukradkiem na mamę w oczekiwaniu, że zacznie się sprzeciwiać temu pomysłowi. Rzeczywiście jej mina nie okazywała nic, co można by porównać z zadowoleniem. Spojrzała karcąco na Alex, potem na Andreę, po czym zwróciła swój wzrok na tatę w nadziei, że może on nie zgodzi się na tą małą przechadzkę dziewczyn, lecz ten zamiast być przeciwnym poprosił Alex, by kupiła mu picie i paczkę ciasteczek nadziewanych rodzynkami. Dziewczyny oddaliły się od samochodu, znikając w ciemności z widoku rodzicom. Do sklepu miały kawałek, lecz nie śpieszyło im się, by dotrzeć do celu. – Mogłybyśmy się pośpieszyć, bo jak wrócimy mama zasypie nas pytaniami. – Wtrąciła Andrea. Jej siostra spojrzała na nią z promiennym uśmiechem na twarzy i nic nie wskazywało na to, że czymkolwiek się martwi.
- Jak zostanie parę minut sam na sam z ojcem to nic jej się nie stanie – rzekła Alex i szturchnęła dziewczynę, na co ta odwzajemniła jej uśmiech.
Kiedy siostry zrobiły zakupy ruszyły w drogę powrotną do miejsca, w którym się zatrzymali. Niebo było bezchmurne, usiane milionami gwiazd, w które Andrea zawzięcie patrzała. Nagle dziewczyna zatrzymała się, chwytając siostrę za rękaw.
- Alex spójrz. To duży wóz – powiedziała Andrea, wskazując konstelację gwiazd. Jej siostra przekręciła oczami, ale nie dała po sobie poznać, że nie interesują ją gwiazdy.
- Przecież wiem, że to duży wóz, a czemu mi o nim mówisz? – spytała z nutką zaciekawienia w głosie.
- Wyjście z naszego domu w Nowym Jorku było na wprost dużego wozu. Zawsze przykuwało to moją uwagę… Rzucał mi się w oczy – odpowiedziała Andrea, usiłując sobie przypomnieć swój dom, który opuściła na zawsze jakieś dwanaście godzin temu. Jej siostra objęła ją ramieniem.
- Chodź. Mama na pewno już się martwi, że nie ma nas tak długo – rzekła, by wyciągnąć dziewczynę z ponurych myśli, po czym obie poszły w stronę, gdzie czekali na nie rodzice.

Następnego dnia rodzina Andrei wyruszyła z Oklahoma wcześnie rano. Mamie od razu poprawił się humor. Widać było, że jest uśmiechnięta i zaczęła więcej mówić niż wcześniej. Zanim dotrą na miejsce muszą przejechać przez cztery stany w USA, by dojechać do Kalifornii. Jednym z tych stanów była Arizona, która okazała się najbardziej męczącym odcinkiem całej podróży. Temperatury nie spadały tu poniżej 30˚C i nawet klimatyzacja w samochodzie nie dawała pełnej satysfakcji i schronienia przed gorącymi promieniami słońca. Niebo było tu bezchmurne, a słońce piekło niemiłosiernie nie oszczędzając nikogo ani niczego. Pola usiane kaktusami i suchą roślinnością, która nie potrzebowała nazbyt dużo wody, pobudzały wyobraźnię do tego, by poczuć na skórze nieprzeniknione ciepło jakie unosiło się w powietrzu. Kiedy Alex zmieniła tatę za kierownicą postanowiła, że nie będzie całej drogi jechać w tym upale i zatrzymała się piętnaście mil od Flagstaff na stacji benzynowej w małej mieścinie Bellemont. Wszyscy wysiedli, by rozprostować kości. Alex pierwsza ruszyła w kierunku stojącego nieopodal sklepu, a jej młodsza siostra poszła za nią. Obie kupiły sobie zimne, prosto z lodówki picie, by jakoś wytrzymać ten upał panujący w Arizonie. Z jednej strony stacji widać było miasteczko zaś za nią znajdowały się prerie usiane suchą, niską trawą oraz roślinnością, a kawałek dalej widniał ciemny, niski las iglasty ciągnący się daleko na północ. Dziewczyny usiadły przy jednym ze stolików, chowając się w cieniu starego, wyblakłego parasola, gdy nagle Andrea wydała z siebie zduszony okrzyk i odskoczyła od ławki najdalej jak mogła. Alex przestraszona jej reakcją również podskoczyła, odsuwając się od stolika i patrząc z niepokojem na siostrę.
- Co ty się tak drzesz? Przestraszyłaś mnie – powiedziała oburzona nie dostrzegając tego co Andrea. Dziewczyna trzymała się kurczowo rękawa siostry nie puszczając jej nawet na chwilę tylko wskazując ręką pobliską kępę suchej trawy. Rodzice podeszli do dziewczyn z zatroskaną miną.
- Andrea, co się stało wiedzieliśmy jak się zerwałaś z ławki – powiedziała mama i dopiero zauważyła to, co jej córka widziała już od ponad minuty.
- Matko Boska! – krzyknęła tylko. W tej samej chwili do rodziny podszedł starszy mężczyzna ubrany w roboczy strój i trzymający w ręku coś, co przypominało hak oraz duży wiklinowy kosz. Podszedł do miejsca, które wskazywała Andrea i z zarośli suchej trawy wyciągnął węża rozmiarów pięcioletniej dziewczynki. Wąż wił się wokół haka, sycząc agresywnie, lecz na nieznajomym nie robiło to żadnego wrażenia. Jakby nie pierwszy raz spotkał się z wężem. Ostrożnie włożył gada do kosza, po czym zbliżył się do rodziny.
- Grzechotnik. Bardzo okazałe stworzenie i smaczne przede wszystkim. W sam raz dla klientów – rzekł, uśmiechając się pod nosem. – Dobrze, że na niego nie stanęłyście, bo mogłoby być niebezpiecznie. Bardzo często spotykamy grzechotniki w tych okolicach. Jeszcze się dziwię, że niczego się nie nauczyły. – Dodał, po czym zaśmiał się szyderczo i odszedł z koszem, w którym siedział wąż. Andrea odetchnęła z ulgą, gdy nieznajomy odszedł wystarczająco daleko razem z zawartością kosza.
- Już się napiłam – powiedziała Alex dalej patrząc na miejsce, z którego nie tak dawno nieznajomy wyciągnął grzechotnika, po czym ruszyła w stronę samochodu. Mama wzięła Andreę za ramię i również poszły do auta. – Czym prędzej dojedziemy tym lepiej. Będę chociaż wiedziała, że nie grozi mi tornado ani pożarcie przez gada leżącego w trawie. – Dodała, zapinając pasy i odpalając samochód.
- Jeśli nie będziemy się zatrzymywać, powinniśmy dojechać na miejsce za około sześć godzin – odezwała się Andrea. Alex wjechała na drogę nr 40, po czym włączyła radio.
- No to za sześć godzin będziemy w domu, bo nie mam zamiaru się już nigdzie zatrzymywać – odpowiedziała i przyśpieszyła, by nie ślimaczyć się na autostradzie. Przez większość czasu jechali przy otwartych oknach i włączonej klimatyzacji, by mieć czym oddychać. Dopiero po czterech godzinach nieustannej jazdy i wjechaniu na teren stanu Kalifornia, gdy rodzice i Andrea spali, Alex pozamykała wszystkie okna, gdyż pogoda nieco się zmieniła, a z nieba spadały pierwsze krople deszczu. Powietrze od razu zrobiło się lepsze. W końcu można było odetchnąć świeżym powietrzem, co w Arizonie było niemożliwe. Gdy dziewczyna dojechała do miejscowości zwanej Barstow, jej tata się obudził i zaproponował zmianę za kierownicą. Alex z miłą chęcią zgodziła się na tą propozycję. Była już zmęczona, a do nowego domu były jeszcze dobre dwie godziny drogi. Dziewczyna zatrzymała się na pobliskim poboczu, po czym usiadła z tyłu obok swojej młodszej siostry, puszczając za kierownicę mężczyznę. Alex była tak zmęczona, że usnęła zanim jej ojciec zdążył włączyć się do ruchu drogowego. Jechał tak w samotności przez pół godziny, wsłuchując się w cichutkie granie radia, gdy z tyłu dobiegł go zaspany głos jego młodszej córki.
- Jeszcze nie dojechaliśmy? – spytała Andrea, przecierając sobie oczy.
- Nie. Jesteśmy kawałek za miastem Victorville – odpowiedział. Dziewczyna wyjrzała przez okno. Jej oczom ukazały się góry pokryte kępami zielonych traw wyrastających z piaszczystego piasku. Krajobraz nie bardzo się zmienił, lecz Andrea poczuła świeższe powietrze niż w Bellemont. To zachęciło ją do tego, by chociaż przez chwilę podziwiać widoki za oknem i już nie myśleć o tym, co pozostawiła w Nowym Jorku, ale o tym co ją czeka w nowym domu. Górzysty, pokryty trawą i suchą roślinnością teren powoli przekształcał się w obszary zamieszkiwane prze ludzi, aż w końcu obraz gór znikł z widoku, a oczom Andrei ukazały się mniejsze i większe budynki. Na zegarze wybiła godzina 23:00. Mieszkańcy okolicznych miast i wiosek mieli pozapalane światła w domach, większe miasta dzięki swojej objętości rozjaśniały światłami niebo, co przypominało dziewczynie dawne, nocne spacery z koleżankami po Nowym Jorku. Szybko odgoniła od siebie tą miłą, ale równocześnie przykrą myśl, skupiając się na tym ile jeszcze czasu będą jechać do nowego miejsca zamieszkania. Każdy był już zmęczony i chciał odpocząć po długiej podróży, lecz trzeba było uzbroić się w cierpliwość.
- Glendora. Powoli zaczynam czuć się jak w domu – powiedziała sennym głosem Alex, opierając swoją głowę o szybę i jednym okiem, spoglądając na mapę. Jej siostra wierciła się niemiłosiernie obok niej nie mogąc znaleźć sobie miejsca.
- Wytrzymajcie jeszcze trochę dziewczyny. Może trzydzieści minut i będziemy na miejscu – odezwała się mama.
- Za trzydzieści minut będę spać na stojąco i nic mnie nie obudzi nawet cała armia. – Oznajmiła Alex, wymachując rękami jakby chciała zobrazować wielkość armii, o której wspomniała. Jej mama zaśmiała się cicho wiedząc, że jej córka tylko żartuje. Za oknem widać było jedynie autostradę, którą z dwóch stron otaczały niskie góry porośnięte trawą i drzewami. Za tymi niskimi górami chowały się budynki, miliony budynków, w których mieszkali ludzie, być może nowi rówieśnicy Andrei, a może jej odwieczni wrogowie. Nikt tego nie wiedział, lecz jedno było pewne. Niedługo będą w nowym domu. Alex właśnie skończyła swój rysunek, nad którym pracowała całą podróż. Biorąc pod uwagę warunki w jakich go wykonywała, można śmiało stwierdzić, że dziewczyna ma talent w malowaniu. Na kartce od bloku rysunkowego naszkicowany był cudowny anioł, wokół którego gromadziły się małe diabełki. Ze skrzydeł anioła wypadały spalone przez ogień pióra, a na ich miejscu wyrastały piękne pąki małych różyczek. Całość obrazu otaczały narysowane przez Alex suche i gęste ciernie, z których gdzieniegdzie wyrastały nowe, żywe liście. Ziemia, na której stał anioł była wysypana żwirem zaś w tle widniały ogromne góry, ponad którymi unosił się dym, a z nieba spadały wielkie kule ognia. Alex pokazała swojej siostrze ten rysunek. Andrea spojrzała na pracę. Przyglądała się obrazowi długi czas, uważnie śledząc każdy szczegół. W końcu spojrzała na siostrę, oddając jej rysunek.
- Śliczny – wyszeptała, patrząc jeszcze na obraz, który Alex chowała do teczki. – Naprawdę, bardzo mi się podoba. Jedna z twoich lepszych prac. – Dodała. Jej siostra spojrzała na nią podejrzanie, po czym uśmiechnęła się do niej.
- Dam ci go w domu jak chcesz – rzekła.
- Dziękuję! Naprawdę jest śliczny – powiedziała jej młodsza siostra nie mogąc się doczekać kiedy znów ujrzy ten rysunek.
- No dziewczyny. Niedługo wysiadamy. Jesteśmy już w Pasadenie – odezwała się mama dziewczyn, zauważając znak informujący o wjechaniu na teren miasta. Serce Andrei zabiło w szybszym tempie i czuła, że niedługo wyrwie jej się z piersi. Nagle zrobiło jej się ciepło i mimo iż nie jadła nic przez cały dzień teraz czuła się najedzona. Tata zjechał z autostrady, po czym na ulicy E Colorado Blvd skręcił w prawo. Omijali wiele ulic i uliczek, a każda wydawała się dla Andrei jej nowym domem. Po minucie skręcili na ulicę Morris. Jechali cały czas prosto, gdy tuż przy lekkim zakręcie auto zatrzymało się.
- Jesteśmy na miejscu – powiedział mężczyzna, wysiadając z samochodu. Reszta rodziny zrobiła to samo. Nikt nie rozglądał się po okolicy, gdyż każdy myślał już tylko o wygodnym łóżku, po za tym na dworze było tak ciemno, że trudno było cokolwiek dostrzec. Tata otworzył drzwi do nowego domu, po czym wszedł do środka, a za nim ruszyli pozostali. Dziewczyny, kiedy tylko znalazły coś miękkiego, położyły się i razem usnęły. Rodzice spojrzeli na swoje córki uśmiechając się pod nosem.
- Niech śpią, a my przyniesiemy bagaże z samochodu i też pójdziemy spać – powiedziała mama, ruszając w stronę drzwi wyjściowych. Jej mąż podążył za nią bez słowa, by pomóc nosić bagaże, a później tak samo jak dziewczyny odpocząć po długiej i wyczerpującej podróży.

You May Also Like

0 komentarze

.sidebar .widget {text-align: center !important;}