Rozdział 5
Johnson jak i Andrea nie rozmawiali zbyt często podczas podróży.
Dziewczyna myślami była już przy swoich przyjaciółkach, które niebawem zobaczy.
Lucas oznajmiał Moore jedynie kiedy ma skręcić w daną uliczkę, czasami próbował
zagaić do rówieśniczki, ale zbywała go jednym słowem, więc dał za wygraną.
Godzinę później oboje znaleźli się na lotnisku.
Rozdział 4
Nastał grudzień. Deszcz padał cały
dzień, utrudniając dojazd do szkoły. Strużki deszczu ściekały wściekle po
bokach jezdni, wpadając do najbliższych studzienek kanalizacyjnych.
Gdzieniegdzie tworzyły się wielkie kałuże, w których odbijały się przydrożne
krzaczki. Pogoda nie sprzyjała dobremu humorowi, jednak to nie zwalniało co
niektórych z przyjścia do szkoły. Tak samo było z dziewczynami Moore.
- Nie zapomnij w drodze powrotnej kupić tuszu
do drukarki! – zawołała za Alex jej mama, kiedy ta razem z siostrą wsiadała do
samochodu.
- Nie zapomnę! – powiedziała dziewczyna, po
czym samochód wyjechał na drogę, skręcając w lewo na pierwszym skrzyżowaniu. –
Jak tam twoje dochodzenie w sprawie tajemniczej rodziny? – spytała z nutą
ironii w głosie Alex.
- Nic do tyłu i nic do przodu. Stoję w
miejscu. Każda nawet najmniejsza wzmianka przy Muriel i Lucasie o Trevorach
jest jak rozpoczęcie wojny, a ja nawet nie wiem jak zacząć znajomość z
Jonathanem lub jego rodzeństwem.
- Normalnie – odpowiedziała jej dziarsko
siostra. – Podchodzisz, uśmiechasz się zalotnie, po czym się przedstawiasz. –
Moore parsknęła śmiechem.
- Tak… Gdyby wszystko było takie proste i
oczywiste ludzie nie mieliby problemów – powiedziała młodsza siostra, na co
Alex przewróciła oczami. Dziewczyny jechały w milczeniu przez dłuższą część
drogi. Dopiero prawie przy szkole odezwała się starsza siostra.
- Gdybyś była odrobinę odważniejsza to byś do
niego zagadała - powiedziała jedną ręką, wyciągając telefon, który już od
dłuższej chwili dzwonił jej w kieszeni. – Tak słucham?. . . O cześć. . . Ja? No
jadę do szkoły i. . och!! – krzyknęła dziewczyna. Samochód niebezpiecznie wpadł
w poślizg, wjeżdżając w płot. Dziewczynom nie stało się nic złego, jednak spod
maski auta ulatniał się dym. Siostry przez moment siedziały w samochodzie,
jakby nie dochodziło do nich co się stało. Dopiero, gdy ktoś zapukał w szybę
samochodu obie ocknęły się z odrętwienia. Na zewnątrz stał chłopak, którego
Alex nie znała jednak jej młodsza siostra doskonale wiedziała kto to jest. To
był Jonathan. Instynktownie zwróciła swoją twarz w innym kierunku, rumieniąc
się na twarzy. Nie chciała poznawać chłopaka w tak niekomfortowej sytuacji.
- Coś się stało? Jechałem za wami i zobaczyłem
jak was zarzuciło – powiedział Trevor.
- Nam nic nie jest, ale mama nas zabije jak
zobaczy samochód – rzekła Alex, zakładając na głowę kaptur i wysiadając z auta. W jej ślady poszła również Andrea, by nie
wyglądało głupio, że siedzi w wozie, myśląc iż niedługo jej siostra jakby nigdy
nic wsiądzie do samochodu i odjadą w dalszą drogę.
- Przepraszam zapomniałem się przedstawić.
Jonathan Trevor – powiedział chłopak, wyciągając do Alex rękę. Dziewczyna
uścisnęła jego dłoń, uśmiechając się serdecznie. – Jestem samochodem z
rodzeństwem. Może was gdzieś podwieźć? – spytał, patrząc ze zrozumieniem na
rozwalone auto.
- Alex – odpowiedziała dziewczyna. - A to moja
siostra Andrea. – Dodała, wskazując na siostrę. - W zasadzie to jechałyśmy do
szkoły, ale chyba zadzwonimy po kogoś, żeby odholował samochód i dziś urwiemy
się z zajęć – rzekła starsza siostra. Andrea nagle ożyła jakby zapomniała o
obecności Trevora.
- Muszę dostać się do szkoły! Na drugiej
lekcji mam prezentacje o stosunkach międzynarodowych USA z państwami należącymi do Unii Europejskiej –
oburzyła się Moore. – Przejdę się na pieszo. Nie mam daleko, a ty jak chcesz to
wróć do domu i powiedz mamie, że pies wyskoczył nam na drogę – Dodała, wyciągając
z samochodu swoją torbę. Alex przytaknęła porozumiewawczo głową, po czym
uśmiechnęła się do siostry. Moore odwzajemniła uśmiech i ruszyła na pieszo do
szkoły. Nie długo szła w samotności, ponieważ pięć minut później ktoś ją dogonił.
To był Trevor.
- Pomyślałem, że potowarzyszę ci w drodze do
szkoły. To dosyć niebezpieczny kawałek drogi – powiedział chłopak, gdy Andrea
go zauważyła i nieznacznie się do niego uśmiechnęła.
- To miło z twojej strony – rzekła Moore lekko
się rumieniąc. Chciała jeszcze coś dodać, ale chłopak jakby czytał w jej
myślach.
- Mój brat przyjedzie samochodem do szkoły. –
Dziewczyna tylko pokręciła porozumiewawczo głową. Oboje szli w milczeniu przez
opustoszałe uliczki. Nie odzywali się często jedynie co jakiś czas zerkali na
siebie. W końcu, gdy doszli do szkoły oboje się zatrzymali.
- Dziękuję za towarzystwo – powiedziała
Andrea. Oczy chłopaka wyrażały radość, że mógł dotrzymać Moore towarzystwa.
Uśmiechnął się i powiedział.
- Nie ma za co. Miło było cię poznać…
- Andrea.
- Właśnie. Andrea. Muszę zapamiętać – rzekł
chłopak, wchodząc na pierwszy schodek wiodący do szkoły. – Gdybyś kiedyś
potrzebowała pomocy to…
- Tutaj jesteś! Szukamy cie – zawołał jakiś
kobiecy głos. Jonathan jak i Andrea spojrzeli w stronę wejścia do szkoły. W
drzwiach stała szczupła dziewczyna, z wzrokiem utkwionym w Trevorze. Była
śliczna. Jej długie, lśniące lekko kręcone włosy opadały delikatnie na jej
ramiona. Nie wyglądała na zadowoloną, widząc Jonathana w towarzystwie Moore,
jednak nie wyraziła swojej opinii na głos. Chłopak spojrzał na Moore następnie
na dziewczynę, po czym podszedł do niej.
- No to do zobaczenia – powiedział jedynie i
razem z ciemnowłosą pięknością wszedł do szkoły. Andrea również długo nie stała
na dworze, ponieważ z nieba padał deszcz, a dziewczyna nie chciała jeszcze
bardziej zmoknąć. Szybkim krokiem ruszyła w stronę klasy, gdzie miały się odbyć
jej pierwsze zajęcia, rozpamiętując spotkanie z Trevorem. Od tego incydentu
dziewczyna była przez cały czas jakby obecna ciałem, ale nie duszą. Często
zamyślona, zdarzało się, że mówiła coś o czym akurat myślała, jednak
najbardziej rówieśników Andrei irytował fakt, iż wcale nie słuchała tego co do
niej mówią.
- Andrea! – krzyknął jej nad uchem Lucas tak
głośno, że Moore przestraszona podskoczyła na krześle. – Nic do ciebie nie
dociera – powiedział oburzony chłopak, gdy dziewczyna na niego spojrzała.
- Przepraszam. . . Zamyśliłam się – rzekła
Andrea, odgarniając z czoła swoje włosy. Rówieśnicy spojrzeli na nią
podejrzanie, jednak dziewczyna nie dała się wytrącić z równowagi. Uśmiechnęła
się przyjaźnie, po czym wstała z ławki, pakując swoje książki rozłożone po
całym stoliku. - Jess. Mogę cię prosić na słówko? – spytała
koleżankę, która siedziała naprzeciwko niej. Obie wstały i wyszły w opustoszałe
miejsce. Andrea musiała się komuś wygadać i stwierdziła, że tylko Jessica ją
zrozumie i nie będzie miała nic przeciwko jej znajomości z Trevorem. Hallows
była dziewczyną nazbyt roztrzepaną, jednak bardziej otwartą i rozmowną niżeli
Anne, zaś Muriel na samo wspomnienie o Jonathanie powiedziałaby, że Andrea może
skończyć temat. Dziewczyna potrzebowała bratniej duszy, która ją zrozumie, lecz
nie chodziło tu o siostrę tylko o osobę, która mogłaby coś doradzić w sposób
subiektywny, patrząc na to wszystko z boku. Taka była właśnie Jessica.
Dziewczyna spojrzała pytająco na Moore. – Rozmawiałam z nim – powiedziała w
końcu Andrea, jednak po minie Hallows można było wywnioskować, iż nie rozumie
koleżanki. Dziewczyna przewróciła oczami. – Z Trevorem. Szliśmy razem kawałek
do szkoły. – Jessica otworzyła buzię, jakby chciała coś powiedzieć, potem ją
zamknęła i znów otworzyła.
- A jeśli Lucas. . .
- Nie dowie się. Dlatego mówię
to tobie, a nie im. Mam do ciebie prośbę – powiedziała Andrea, zaciągając
koleżankę w róg by nikt ich nie usłyszał. – Będziesz mnie kryć – rzekła po
dłuższej chwili ciszy. Jessica zrobiła lekko zdziwioną minę.
- Kryć? Ale w jaki sposób? –
spytała.
- Po prostu nikt nie może się
dowiedzieć, że kiedykolwiek rozmawiałam i chociażby spojrzałam na Trevorów.
Zwłaszcza na Jonathana – opowiedziała Andrea. Hallows pokręciła porozumiewawczo
głową i uśmiechnęła się do dziewczyny.
- Dobrze. Nikomu nie powiem
jeśli ci na tym tak bardzo zależy – rzekła Jessica i uścisnęła przyjaźnie
Andreę.
Od tego momentu obie dziewczyny spędzały ze sobą więcej czasu.
Hallows starała się być w towarzystwie Andrei nieco bardziej rozważna nich
dotychczas jednak nie przeszkadzało to im, by od czasu do czasu powariować jak
niegdyś Moore wraz ze swoimi przyjaciółkami z Nowego Jorku. Tak. . .
Wspomnienie przyjaciółek z dawnego miejsca zamieszkania dziewczyny nie było
szczególnie radosnym wspomnieniem. Nadal za nimi tęskniła, jednak zrozumiała,
że musi iść do przodu i żyć bez nich; tysiące kilometrów dalej. Radziła sobie z
tym jakoś, pisząc do dziewczyn długie listy i rozmawiając z nimi przez MSN, gdy
tylko znalazła chwilę wolnego czasu pod wieczór. Pomimo odległości, która je
dzieliła nadal były przyjaciółkami, a co najważniejsze i co ucieszyło Andreę,
miały przyjechać do niej w święto Bożego Narodzenia. Z tejże okazji dziewczyna
postanowiła wraz z przyjaciółmi ze szkoły posprzątać swój pokój, który wyglądał
jakby przeszło przez nie tornado.
- Co to jest? – spytał Lucas,
wyciągając spod łóżka jakiś skrawek czerwonej szmatki i podając Kevinowi. Anne
szybko odebrała mu zdobycz i wręczyła Moore, która stała za ruchomą ścianą za
którą trzymała wszystkie swoje rzeczy. -
Mówiłam ci, że wpuszczenie dwóch facetów do twojego pokoju nie będzie dobrym
pomysłem – powiedziała dziewczyna, spoglądając na chłopaków, którzy zrobili
niewinne miny.
- Daj im spokój Anne. Maja
taką okazję pierwszy i ostatni raz – odezwała się Muriel, wchodząc do pokoju z
miską pełną wody z piana. – Gdzie ci położyć? – spytała. Andrea rozejrzała się
za jakimś wolnym miejscem na podłodze, lecz widząc że takiego nie znajdzie
odgarnęła nogą kupkę ciuchów.
- Tutaj – powiedziała, po
czym znów zniknęła za ścianą, układając stertę ubrań.
Po dwóch godzinach
męczącej pracy Lucas zaprosił wszystkich na mały spacer po mieście. Odwiedzili
pobliską restaurację, by zjeść coś na szybko, po czym powolnym krokiem każdy
zaczął się rozchodzić w swoje strony. Kolejny dzień miał wpisać się do
kalendarza Andrei jako jeden z najlepszych, dlatego też szybko poszła spać, by
kolejnego dnia wstać wcześnie i być przygotowana na spotkanie z przyjaciółkami
z Nowego Jorku, których dawno nie widziała. Rozpierała ją radość, że zobaczy
dziewczyny po tak długim czasie, planując każdą minutę ich spotkania. Gdy
nadszedł ten oczekiwany dzień, Andrea szybko wstała z łóżka, ubrała się
pośpiesznie i zeszła na dół zrobić sobie coś do jedzenia. Jej mama i tata krzątali
się już po mieszkaniu, szykując się do pracy. Niestety nie mogli oni przywitać
koleżanek Moore jednak byli przekonani, iż dziewczyny nie będą miały im tego za
złe.
- Pozdrów je od nas. Dziś
wracamy późno do domu. W lodówce
znajdziesz coś do jedzenia, po za tym niedaleko jest restauracja możecie tam
coś zjeść – powiedziała mama Andrei, pijąc ostatni łyk porannej kawy i wstając
od stołu. – W razie gdyby coś się stało dzwoń. – Dodała, po czym ubrała kurtkę
i wyszła na zewnątrz.
- Z jakiego lotniska dziewczyny
przylecą? – spytał tata.
- Z El Monte. Pojadę tam z
Lucasem. Zaoferował się twierdząc, że bardzo dobrze zna te tereny – odpowiedziała
Andrea, uśmiechając się. Jej tata wzruszył ramionami.
- Ten Lucas to od chwili jak
się tu wprowadziliśmy oferuje się z pomocą. Może ma w tym jakiś cel? – Moore
spojrzała na tatę z nieukrywanym rozbawieniem.
- Tato. To mój kolega i nic
po za tym. Z resztą czy nie powinieneś już jechać do pracy? – spytała
dziewczyna, po czym jej tata uśmiechnął się i wyszedł z mieszkania. Na zegarze
wybiła siódma z rana, z góry dochodziły już dźwięki muzyki, którą Alex włączyła,
by się dobudzić. Z zewnątrz dobiegał szum przejeżdżających samochodów. W tej
ciszy wszystko wydawało się jakby ktoś podkręcił regulatory głośności. Andrea
nie wytrzymała. Chwyciła kurtkę wiszącą na wieszaku i wyszła na dwór. Na dworze
było słonecznie i bezchmurnie. Słońce próbowało się przedostać przez ogromne
liście palm rosnących przy ulicy, by zalać słonecznymi promieniami ścieżki i
chodniki. Do przyjazdu dziewczyn Dowell brakowało dwóch godzin, jednak Andrea
tak się niecierpliwiła, że już teraz ruszyła w stronę domu Lucasa. Kiedy
zadzwoniła do drzwi chłopak wyłonił się ubrany do połowy z potarganymi włosami
na wszystkie strony.
- Myślałem, że twoje koleżanki
przyjeżdżają o dziewiątej, a nie o siódmej – powiedział Lucas, zapraszając
Andreę gestem do środka. Dziewczyna weszła, kierując swe kroki do kuchni.
- Tak wiem, ale nie mogłam
znaleźć sobie miejsca u siebie w domu. Jestem taka podekscytowana – odpowiedziała
Moore. Johnson ubrał na siebie koszulkę, po czym usiadł przy stole z kubkiem
wody.
- Jeśli chcesz możemy już
jechać – powiedział bez życia Lucas. Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona.
- Przecież mamy jeszcze masę
czasu – rzekła.
- Tak. Jeśli masz zamiar
jechać samochodem. Jeśli jednak chcesz możemy wyruszyć rowerem, a wtedy musimy
wyjechać bynajmniej półtorej godziny szybciej – odparł chłopak. Twarz Andrei
natychmiastowo się rozpromieniła.
- No to ruszamy. Dziewczyny
lubią spacery. Pokażemy im ciekawsze miejsca – powiedziała, wyobrażając sobie w
myślach jak pokazuje przyjaciółkom okolicę. Johnson wstał z krzesła.
- Zapraszam – rzekł,
wskazując dziewczynie drzwi i uśmiechając się do niej zawadiacko, po czym on
jak i Moore wyszli z jego domu.
Rozdział 3
Pierwszy dzień września – dzień
znienawidzony przez wszystkich ludzi w wieku od dziesięciu do dwudziestu lat, a
to wszystko za sprawą jednej jedynej instytucji, której nazwa brzmi – szkoła. Jesień
przyszła szybciej niż można było się spodziewać. Liście opadały na ziemię
niczym ogromne płatki śniegu w pomarańczowych, czerwonych oraz złocistych
kolorach, tworząc przepiękny dywan utkany przez matkę naturę. Słońce ostatkiem
sił przebijało się przez chmury, by swoimi promieniami dać chociaż trochę
więcej ciepła, mimo iż wiatr i tak niweczył jego starania. Niestety nawet
piękna pogoda nie poprawiła ponurego humoru Andrei. Jej obawy, że nie odnajdzie
się w nowej szkole, będzie przez wszystkich wytykana palcami i każdy będzie z
niej się śmiał nie pozwalały dziewczynie zasnąć przez ostatnie dwie noce. Mimo,
iż wiele razy nowi koledzy mówili jej, że nie będzie samotna to i tak
dziewczyna nie mogła odpędzić się od ponurych myśli bycia królikiem
doświadczalnym całej szkoły. Kiedy tylko przekroczyła próg szkoły, przekonała
się, że jej obecność nikogo nie interesuje. Jakby jej nie było. Nikt na nią nie
spojrzał, być może nawet nikt jej nie zauważył, ponieważ każdy zajęty był
swoimi sprawami. Dziewczyna przeszła niezauważona przez całą szerokość
korytarza, szukając na drzwiach napisu „sekretariat”, gdzie mogłaby otrzymać
informacje na temat, gdzie ma iść i do kogo. Nim jednak otworzyła drzwi, ktoś
stanął jej na drodze. Andrea przekonana, że to ktoś kto chciałby jej
podokuczać, chciała się wycofać, lecz gdy zobaczyła kto przed nią stoi
ucieszyła się tak bardzo, że nie potrafiła ukryć swojej radości.
- Lucas! Jak dobrze, że cię widzę! – powiedziała
dziewczyna. Chłopak rozejrzał się po korytarzu jakby w obawie, że ktoś ich
podsłuchuje po czym zwrócił się do Andrei.
- Cześć. Do jakiej klasy cię przydzielili? –
Dziewczyna zrobiła nieco zmieszaną minę tak, jakby to o co zapytał chłopak było
czymś wstydliwym.
- Mnie? Ja jestem… to znaczy… oni… 2g… o ile
dobrze pamiętam – powiedziała w końcu Andrea.
- Ach… O ile pamiętasz powiadasz? To może
spytam się inaczej. Jaki kierunek wybrałaś? – spytał Lucas, opierając się o
ścianę i zatrzymując wzrok na twarzy dziewczyny.
- Grafika komputerowa. Znaczy się informatyka
– Poprawiła się szybko Andrea, gestykulując przy tym intensywnie.
- No i po problemie. Zaprowadzę cię do klasy,
w której masz zebranie – odpowiedział chłopak, biorąc koleżankę za rękę. Oboje
poszli schodami na górę, po czym skręcili w prawo, gdzie było już sporo osób
czekających na dalsze wskazówki. – No to idę do siebie jeśli już wiesz gdzie
masz lekcje i kto jest od ciebie z klasy – powiedział Jahnson, chcąc opuścić
korytarz, lecz dziewczyna energicznie szarpnęła go za bluzkę.
- Przepraszam – rzekła zmieszana dalej go
trzymając, po czym puściła gdy zrozumiała, że chłopak nie ruszy się z miejsca
póki dziewczyna nie powie mu o co jej chodzi. – Nie odchodź, zostań ze mną do
czasu aż ktoś nie przyjdzie. Nie chce być sama. – Dodała Andrea, gdy nagle ktoś
zasłonił jej oczy. Przestraszona dziewczyna tą nagłą ciemnością podskoczyła ze
strachu.
- Spokojnie, to tylko ja – odezwał się chłopak
uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Kevin wariacie – powiedziała Moore, witając
się z kolegą. – Co tu robisz? – spytała.
- Zapewne to co ty. Czekam na prowadzącego od
informatyki – odpowiedział chłopak, uśmiechając się szeroko przy czym pokazał
swoje białe zęby. Dziewczyna spojrzała na niego rozpromieniona.
- Super. Och, tak się cieszę, że będzie ktoś
znajomy w klasie – powiedziała Moore. W tym samym momencie obok dziewczyny
przeszła kobieta ubrana w elegancki żakiet i czarną przylegającą do ciała
spódniczkę. Chłopacy spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
- Czas na nas – powiedział Kevin, chwytając za
ramię dziewczynę. Andrea pożegnała wzrokiem Lucasa, po czym razem z Sato poszła
w stronę, w którą zmierzała kobieta. Sądząc po jej poważnej minie i ubiorze
wyróżniającym się z tłumu, można było stwierdzić, że to właśnie ona jest
prowadzącą od kierunku informatycznego. Tak też było. Kobieta otworzyła jedną z
klas do której wpuściła ponad trzydzieści osób. Rozejrzała się po korytarzu czy
czasem nikt nie biegnie w jej stronę, po czym zamknęła za sobą drzwi.
Andrea została przedstawiona klasie,
jako nowa uczennica. Dostała osobisty plan lekcji na cały tydzień co oznaczało,
że nie zawsze będzie miała lekcje z tymi samymi osobami, o tych samych
kierunkach. Nieco zagubiona w tym wszystkim, zadawała miliony nurtujących ją
pytań Kevinowi, który czasami sam nie znał odpowiedzi na jej pytania. Na
szczęście dziewczyna wiedziała, co musi zrobić w takich momentach i właśnie
teraz miała zamiar z tego skorzystać. Po dwóch dniach, błądzenia po
korytarzach, mylenia imion rówieśników i zadawaniu miliona pytań każdej
napotkanej po drodze osobie, dziewczyna zmęczona usiadła w stołówce razem ze
swoimi znajomymi.
- Nie wyglądasz za dobrze – powiedziała Muriel,
spoglądając na Andreę. Dziewczyna położyła głowę na blacie stołu.
- Jestem po wf’ie. Graliśmy w kosza – rzekła,
rozkładając ręce. W jednej z nich miała kartkę, którą Lucas zabrał, czytając
jej zawartość.
- Matematykę masz teraz – powiedział.
- To tak jak ja. – Ucieszyła się Anne. Jeśli
chcesz możemy siedzieć razem. Klasa matematyczna nie jest za bardzo rozmowna. –
Dodała. Jessica prychnęła ironicznie.
- Mówisz również o sobie? Z doświadczenia
wiem, że na lekcjach nie słuchasz niczego prócz wykładowcy – powiedziała
dziewczyna. Sengler zarumieniła się, poprawiając swoje okulary.
- Gdybym posiadała równie wyrafinowany
charakter jak Muri, nie wiedziałabyś, gdzie masz rozum i to gdzie go chowasz,
ale zważając na to, że mamy nieco odmienne poglądy dla takich osób jak ty, pozwolę sobie określić cię jako sarkastyczną
dziewczynę z małej mieściny, gdzie psy szczekają tylko w czasie świąt Bożego
Narodzenia – powiedziała Anne. Jej koledzy zagwizdali głośno, robiąc wokół
siebie zamieszanie, zaś Jessica chciała coś powiedzieć, lecz wtrąciła jej się
Muriel.
- Ja niby mam wyrafinowany charakter? A co w
nim jest nie tak? – spytała wojowniczym tonem wstając.
- Dziewczyny uspokójcie się! – krzyknęła
Andrea.
- Ona pierwsza zaczęła. – Oburzyła się Fox.
Lucas zszedł ze stolika.
- Po co się kłócić? Dobrze wiemy, że każdy z
nas jest w pewnym stopniu debilem. To nie uniknione – powiedział, uśmiechając
się, po czym razem z chłopakami poszedł w głąb pomieszczenia śmiejąc się
głośno. W tej samej chwili zabrzmiał dzwonek na lekcje.
- Idziemy – odezwała się Anne, po czym razem z
Moore poszły na matematykę. Sala znajdowała się na najwyższym piętrze szkoły,
więc kiedy dziewczyny pokonały ciągnące się w nieskończoność schody, były
nieźle zmęczone. – Zapomniałam ci o czymś powiedzieć – powiedziała prawie
szeptem Sengler.
- O czym? – spytała Andrea.
- Uważaj na. . . – Dziewczyna nie zdążyła
dokończyć, kiedy jej koleżanka potknęła się o próg, wpadając prosto w ramiona
nieznanego chłopaka. Jego włosy były czarne jak węgiel, z czerwonymi pasemkami
wyróżniającymi się w słońcu. Trzeba przyznać , że robiły ogromne wrażenie na
dziewczynach mijających go na korytarzu szkolnym, mimo iż były potargane na
wszystkie strony. Nie wiadomo czy układał je tak starannie, czy po prostu był
to wynik jego niedbałości, jednakże
pasowały mu do jego ciemnych oczu, które uwodziły każdą dziewczynę,
przyśpieszając bicie jej serca. O tak! Jego brązowe wręcz czarne oczy były
cudowne. Ukrywały każdy smutek i radość. Były niczym otchłań, która zabiera
wszystko, co napotka na swojej drodze. Teraz właśnie te oczy wpatrywały się w
Andreę, która pośpiesznie odsunęła się od chłopaka.
- Przepraszam – powiedziała, po czym ominęła
nieznajomego rumieniąc się. Chłopak uśmiechnął się tylko i poszedł dalej.
- Na próg. – Dokończyła w końcu zdanie Anne,
wyglądając za chłopakiem. Andrea patrzyła przez chwilę na znikającą za rogiem
sylwetkę nieznajomego. Nie mogła oderwać od niego wzroku dopiero Sengler
wyrwała ją z zadumy. – Ziemia do Andrei. Nie zaprzątaj sobie nim głowy. Ani ty,
ani ja, ani żadna inna dziewczyna nie ma u niego szans. Nie mówię, że żadna nie
starała się go uwieść, ale to jak próbować złapać powietrze. – Andrea potaknęła
jedynie głową na znak, że rozumie, co koleżanka chce przez to powiedzieć,
jednak to nie przeszkodziło jej, by do momentu, aż wejdzie do klasy odwracać
się za siebie czy przypadkiem chłopak nie stoi obok niej.
Kolejnego dnia tak jak zwykle, grupka
rówieśników Andrei usiadła przy jednym stoliku w stołówce. Na dworze padał
deszcz, stukając kroplami o parapet co nie wprawiało w dobry nastrój prawie
wszystkich uczniów. Lucas wbijał w leżące obok niego jabłko wykałaczki, Muriel
rozmawiała z Jessicą o nowo otworzonym sklepie w Los Angeles, zaś Anne pisała
wypracowanie na temat czy cyfra zero jest liczbą naturalną czy też nie i
dlaczego. Moore przyglądała się przyjaciołom, obracając w dłoni telefon i w
chwili, gdy spojrzała na Kevina, chłopak również patrzył w jej stronę.
Dziewczyna ruchem głowy wskazała mu drzwi wyjściowe. Sato zrozumiał, co Andrea
chce przez to powiedzieć, wiec pokiwał jej porozumiewawczo głową. Dziewczyna uśmiechnęła
się i kopnęła w nogę siedzącego obok niej Lucasa. Johnson o mało nie spadł z
krzesła przestraszony tym nagłym ruchem ze strony koleżanki, która identycznie
jak Kevinowi wskazała mu drzwi wyjściowe, po czym wstała z miejsca, a w jej
ślady poszli chłopacy. Pozostali byli zbyt zajęci innymi sprawami i nawet nie
zauważyli kiedy Lucas, Andrea i Kevin wyszli z pomieszczenia.
- Myślałem, że usnę na siedząco – mruknął Sato,
przecierając sobie oczy.
- Tak. Fatalna pogoda. To na pewno przez nią.
Człowiek czuje się taki zmęczony, że nawet się myśleć nie chce, a gdzie tu
jeszcze odsiedzieć w szkole pięć godzin. To szaleństwo – powiedziała Andrea,
kładąc swoją rękę na ramieniu Lucasa.
- Tak w ogóle to gdzie idziemy? – spytał
Kevin.
- Sama nie wiem. Chciałam się wyrwać od tego
sennego towarzystwa – odpowiedziała Andrea. Johnson rozejrzał się po korytarzu,
znajdując pustą ławkę tuż przy oknie z którego widać było parking dla
samochodów.
- Może tu usiądziemy? Świeże powietrze pod
dostatkiem, zawsze można uchylić okno no i widać kto wymyka się ze szkoły już
po trzeciej lekcji – odezwał się Lucas. Wszyscy przychylili się do jego
propozycji, siadając na ławce z której było widać ciągnący się korytarz szkolny
jak i to co działo się na parkingu. Nagle obok rówieśników przeszedł ten sam
chłopak, na którego Moore wpadła poprzedniego dnia na korytarzu. Był on w
towarzystwie dobrze zbudowanego chłopaka o krótkich, czarnych, potarganych
włosach, który energicznie coś gestykulował. Jego towarzysz uśmiechał się
ignorując fakt iż wszystkie dziewczyny, które mijali spoglądały na nich
zachłannie.
- Kim oni są? – spytała Andrea, pokazując
chłopaków. Sato i Lucas spojrzeli w wyznaczone miejsce.
- Aaa to Jona…
- Nie zadawaj się z nimi. – Wszedł Kevinowi w
słowo Lucas. Chłopak spojrzał na Johnsona ze zdziwieniem. – To nie jest
odpowiednie towarzystwo dla ciebie. – Dodał. Moore spojrzała na chłopaków
równocześnie. Kevin miał minę, jakby chciał dać do zrozumienia dziewczynie, że
nie wie o co chodzi koledze, jednak Lucasa twarz wyrażała coś w rodzaju
nienawiści do tamtych chłopaków.
- Czemu…
- Czas iść pod klasę, co nie Kevin? Niedługo
będzie dzwonek na koniec przerwy. – Lucas ponownie wszedł w słowo tym razem
Andrei. Johnson dał do zrozumienia Kevinowi, że ma potwierdzić jego zdanie, na
co chłopak pokiwał przytakująco głową i wszyscy ruszyli w swoją stronę na
lekcję. Andrea miała mieć język angielski w sali numer 20. Szybkim krokiem
poszła w tamtą stronę, by nie spóźnić się na lekcje. Kiedy dotarła pod klasę
zobaczyła, że przy drzwiach stoi Jessica.
-An – zawołała dziewczyna, machając do Moore.
Andrea podeszła do Hallows. – W końcu
masz jakąś lekcję ze mną. – Ucieszyła się Jessica.
- Tak – westchnęła jej koleżanka, rozglądając się po korytarzu. Dziewczyna również rozejrzała się chcąc zobaczyć to co Andrea, jednak po chwili zrezygnowała z tego i spytała.
- Tak – westchnęła jej koleżanka, rozglądając się po korytarzu. Dziewczyna również rozejrzała się chcąc zobaczyć to co Andrea, jednak po chwili zrezygnowała z tego i spytała.
- Za czym tak się rozglądasz? – Moore
spojrzała na nią sennym wzrokiem, jakby wyrwana z głębokiego snu.
- Ja? Za niczym… Tak tylko… - odpowiedziała
dziewczyna i wtedy to zobaczyła. Ten sam tajemniczy chłopak, na którego
wzmiankę Lucas tak się zdenerwował. – Jess. Kim on jest? Kiedy pytałam Johnsona
zrobił się strasznie nerwowy. – Hallows spojrzała w miejsce, które wskazała jej
koleżanka.
- Ach. . . To Jonathan Trevor. Ma 19 lat i
jest niesamowicie przystojny. Ma trójkę rodzeństwa. Alice, Megan i Joe’go. Jak
na mój gust jednak to on jest najnormalniejszy z całej czwórki – odpowiedziała
Jessica głosem, jakby sama się zastanawiała nad tym czy to co powiedziała jest
prawdą.
- Ale czemu Lucas…
- Nie wiem – powiedziała Hellows, jakby
wiedziała o co chce ją zapytać Andrea. – On jak i Muriel nie za bardzo lubią tą
rodzinę dlatego staramy się o nich nie wspominać w towarzystwie Johnsona i Fox.
To ich bardzo drażni. – Dodała dziewczyna. Moore pokręciła porozumiewawczo
głową, po czym razem z resztą klasy weszła do sali, którą właśnie otworzył
nauczyciel. Andrea usiadła w trzeciej ławce od końca razem z nieznaną sobie
dziewczyną o rudych włosach. Jessica usiadła ławkę obok, uśmiechając się do
Moore. Koleżanka odwzajemniła uśmiech, po czym zaczęła się lekcja. Przez cały
ten czas dziewczyna rozmyślała o tym co powiedziała jej Hellows, jak i o
reakcji Lucasa. Z rozmyślań wyrwała ją wibracja telefonu komórkowego. Ukradkiem
wyciągnęła komórkę i przeczytała sms’a który do niej przyszedł.
*On
ciągle się na Ciebie gapi J
Andrea
schowała telefon do kieszeni, po czym spojrzała na Jessice, która dyskretnie
wskazała jej ostatnią ławkę tuż przy ścianie. Moore spojrzała się w tamtą
stronę. Siedział tam Jonathan i patrzył na nią jednak, gdy ich oczy się
spotkały szybko zwrócił wzrok w inną stronę. Dziewczyna nieco się zdziwiła
widząc o dwa lata starszego chłopaka w
jej klasie więc szybko odpisała koleżance.
*Co
on robi w naszej sali.? – Odpowiedź przyszła niemal natychmiast.
*Och.
Czasami wiek w klasie nie ma znaczenia. Na podstawowych przedmiotach i tak
każdy uczy się tego samego. – Moore jeszcze raz spojrzała na chłopaka, który i
tym razem na nią patrzył i też jak wtedy szybko odwrócił wzrok w inną stronę. Andrea
uśmiechnęła się do siebie i mimo iż w wyobraźni nadal widziała zdenerwowaną
twarz Lucasa coś jej mówiło, że musi poznać tego chłopaka. Bez względu na to,
co powiedzą Johnson jak i Fox, gdy się o tym dowiedzą. Wiedziała, że tylko tak
może się dowiedzieć czemu jej rówieśnicy nie pałają sympatią do rodziny
Trevorów i być może uda jej się jakoś ich pogodzić. Możliwe jest także, że
właśnie oni będą kluczem, który otworzy przed Andreą nowy rozdział w jej życiu.
. .
1.
W wiosce zwanej ówcześnie Avenom narodzi
się dziecię, które posiądzie siłę jednoczenia narodów. Nie będzie się niczym
różnić od innych, lecz mocą dorówna najpotężniejszym na ziemi. Tylko ono może
zniszczyć zło, które planuje zagładę całego Królestwa Skaya. Pierścień stworzony
ręką goblina wskaże właściwy kierunek, a mrok przyjacielem będzie dla
poszukiwaczy. Lecz strzeżcie się! Ponieważ nie wszystko, co istnieje widzimy w
istocie takim, jakim się wydaje, a to co widoczne nie zawsze ma swoje miejsce w
rzeczywistości.
***
Na południu Królestwa Skaya,
słońce powoli kryło się za horyzontem. Jego ostatnie promienie przebijały się
przez czerwone chmury, delikatnie padając na stare, kamienne uliczki, po
których za dnia chodzą wszyscy mieszkańcy Avenom. Cienie drzew powoli
pochłaniał zbliżający się mrok. Na jednej z gałęzi przysiadła sowa, a echo jej
pohukiwania rozniosło się po całej wsi. Cisza jaka zapanowała po całym dniu
ulicznego zgiełku zdawała być się przytłaczająca i nie do zniesienia. Każdy,
nawet najmniejszy szmer, wydawał się być głośny. Na niebie zaczęły pojawiać się
miliony gwiazd, oświetlając Avenom swoim blaskiem. Wśród szelestu liści słychać
było cykanie świerszczy i ujadanie psów, chcących oswobodzić się z łańcuchów.
Czarny kot wspiął się na parapet jednego z okien małej chatki. Przeciągając się
leniwie zajrzał do wnętrza pomieszczenia, gdzie jego oczy spotkały się z oczami
dziewięcioletniej dziewczynki, obserwującej go uważnie. Zwierze nastroszyło
futro i zeskoczyło na trawę, znikając za krzewem malin, zaś mała zaczęła
chichotać pod nosem. Przez chwilę wpatrywała się jeszcze w coraz ciemniejący
krajobraz za szybą, jednak aromatyczne zapachy drażniące jej nos wygrały z
uśpionym obrazem wsi. Zeskoczyła z krzesła, na którym stała i ruszyła w
kierunku kuchni, z której wydobywał się zapach gotowanych warzyw,
przyprawionych różnymi ziołami. Przy stole zastawionym jedzeniem krzątała się
pulchna kobieta, spoglądając od czasu do czasu na bawiącego się w kącie małego
chłopca.
- Videl, połóż brata do
łóżeczka – powiedziała, zauważając dziewczynkę w drzwiach. Ta skinęła głową,
biorąc malca na ręce i wychodząc z pomieszczenia. Chłopczyk śmiał się i
gaworzył po swojemu, ciągnąc siostrę delikatnie za kosmyki włosów, póki
ostrożnie nie ułożyła go na posłaniu. Mały próbował jeszcze je dosięgnąć, ale
zrezygnowany, pochwycił jej rękę, starając się mocno trzymać za palce. Jego
wzrok przyciągnął srebrny pierścień z rzeźbionym smokiem. Dziewczynka
zauważyła, że brat jest nim zainteresowany, więc ściągnęła go i założyła
chłopcu na malutki palec.
- Jesteś za mały, by go
nosić, Adimie. – Uśmiechnęła się, obserwując malca, który przyglądał się
błyskotce swoimi błękitnymi oczami. Wydawało się, że rozumiał wiele rzeczy, w
tym, że jeśli się poruszy, pierścień spadnie mu z palca. Siostra z podziwem
patrzyła na Adima, który nawet nie drgnął wciąż oglądając przedmiot. Oczy
wyrzeźbionego smoka błyszczały za każdym razem, gdy chłopiec lekko się
poruszył. Videl, widząc że chłopiec powoli zamyka oczka, wzięła do ręki jedną z
książek leżących na stoliku obok łóżeczka i zaczęła czytać po cichu jej treść.
Wiedziała, że w taki sposób mały Adim zaśnie szybciej, a ona będzie mogła iść
na przygotowywaną przez matkę kolację. Pochłonięta lekturą całkowicie
zapomniała, że nie zabrała bratu swojego pierścienia uwieszonego na delikatnym
rzemyku, a teraz gdy śpi, najmniejszy ruch może zbudzić go ze snu.
- Wezmę go jutro. – Pomyślała, odkładając książkę i po cichu wyszła z
pokoju. W kuchni zapachy stały się jeszcze intensywniejsze niż kiedy była tu
wcześniej.
- Gdzie jest tatuś? –
spytała, zauważając nieobecność jednego z rodziców. Matka uśmiechnęła się do
niej czule, ściągając fartuch i nalewając do dwóch metalowych kubków wrzącą
wodę.
- Przysłał wiadomość, że
wróci za dwa dni. Kupcy z sąsiedniego miasta zablokowali wszystkie drogi i musi
przeczekać, aż znów będą przejezdne. – Dziewczynka przytaknęła w ciszy kończąc
jeść kolację. Przyzwyczajona była, że jej tata nie zawsze był w domu. Jako
kupiec często podróżował po całym królestwie, dlatego zdarzało się, że wracał
po dwóch, a nawet trzech dniach.
Najedzona dziewczynka, umyła
się, po czym wskoczyła do łóżka. Była zmęczona po dzisiejszym dniu spędzonym z
rówieśnikami, więc szybko zasnęła, zostawiając realny świat za sobą. Śniły jej
się łąki usiane kwiatami i nie spotykane dotychczas zwierzęta, które chciała
dotknąć, nie zważając na to, że mogą być niebezpieczne. Kiedy już prawie
dotknęła sierści jednego z nich, jej uszy wypełnił przeraźliwy krzyk.
Przestraszona od razu się zbudziła myśląc, że to stworzenie we śnie wydawało z
siebie taki dźwięk, jednak głosy pochodziły ze wsi. Nagle w Avenom zrobiło się jasno
jak za dnia, a krzyki przybierały na sile. Videl wyjrzała przez okno, by
zobaczyć co się stało i kiedy tylko ujrzała co się dzieje, jej oczy otworzyły
się szeroko z przerażenia. Wielka armia uzbrojonych ludzi wkroczyła do
miejscowości, podpalając wszystko, co stanęło im na drodze. Ludzie w panice
uciekali z domów, jednak tamci bez skrupułów zabijali każdego, kogo zauważyli.
Nieznajomi wchodzili do wszystkich mieszkań, a gdy po paru minutach z nich
wychodzili, domki zajmowały się ogniem. Dopiero wtedy dziewczynka zrozumiała
jakie grozi jej niebezpieczeństwo. Bez chwili namysłu wybiegła z pokoju, by
odnaleźć matkę i swojego małego braciszka. Znalazła ich oboje w kuchni. Kobieta
trzymała na rękach dziecko, szukając bezpiecznej kryjówki dla synka, kiedy zauważyła
swoją córkę jej twarz stała się jeszcze bledsza.
- Co ty tu robisz?! Już
dawno powinnaś się ukryć! – krzyknęła jej matka, kładąc Adima w małej szafce
zasłoniętej przez pęki wysuszonych ziół.
- Ja…
- Szybko! Nie mamy czasu!
Musisz się prędko schować! – Videl spojrzała przerażona na matkę, w jej oczach
zauważyła prośbę, by jej córka jak najprędzej znalazła sobie schronienie. Z
niemym „kocham cię” na ustach wybiegła z kuchni, pędząc do swojego pokoju. Hałas
zbliżającej się armii był coraz bardziej wyraźny. Dziewczynka przesunęła mały
dywanik i podniosła luźną deskę podłogi. Pod nią znajdowała się małych
rozmiarów dziura, w którą Videl bez problemu weszła, zakrywając ponownie otwór.
Nawet jej rodzice nie wiedzieli o tym schowku. Trzymała tu swoje najcenniejsze
skarby. W środku zapanowała ciemność. Jedynie odgłosy z zewnątrz podpowiadały
dziewczynce, co się dzieje. Ogień rozprzestrzeniający się we wsi, niemal
rozgrzewał wnętrze jej małego pokoiku. Nagle, Videl usłyszała potężny huk,
wyłamywanych drzwi. Wiedziała, że złoczyńcy znajdują się w jej domu. Modliła
się jedynie, by reszta rodziny była bezpiecznie schowana. Kiedy już była pewna,
że nieznajomi niczego nie znaleźli, usłyszała krzyk jednego z nich.
- Przeszukać dom i zabić
niepotrzebnych. – Tupot ciężkich butów rozprzestrzenił się po całym mieszkaniu.
Oczami wyobraźni widziała, jak uzbrojeni mężczyźni wchodzili do pomieszczeń i
niszczyli wszystko, co tak bardzo kochała. Łzy napłynęły jej do oczu jednak nie
wydobyła z gardła ani jednego dźwięku. Wiedziała, że to może sprowadzić na nią
duże kłopoty, a w najgorszym wypadku zostanie zabita. Jej serce łomotało w
piersi jak szalone ze strachu, kiedy ziarenka piasku przedostały się przez
luźną deskę do jej kryjówki. Czuła obecność kogoś złego w pokoju. Kogoś kto
otwiera szafki i zagląda pod łóżko. Bała się nawet poruszyć w obawie, że może
być odnaleziona. Po kilku minutach nieznajomy opuścił pomieszczenie, dołączając
do pozostałych ludzi przeszukujących inne miejsca. Wtem dziewczynka usłyszała
jak jej braciszek kichnął. W mieszkaniu zapanowała grobowa cisza.
- Co to było? – spytał
mężczyzna niskim głosem. – Ktoś tu jest – dodał, a chwilę potem rozpętało się
piekło. Jeden z nich odnalazł kryjówkę Adima i kobiety skrywającej dziecko w
swoich ramionach. Po odgłosach można było wywnioskować, że wyciągnięto ją
brutalnie z szafki i rozdzielono z malcem.
- Proszę! Błagam! Zostawcie
go! – krzyczała kobieta przez łzy. Videl nadal siedziała w swoim schowku zbyt
przerażona, by zareagować. Jej nogi odmówiły posłuszeństwa, a krzyk utkwił w
gardle. Nie była w stanie nic zrobić, jedynie przysłuchiwać się błaganiom
swojej matki. Adim zaczął płakać, co jeszcze bardziej rozdzierało serce
dziewczynki. Wiedziała, że głosy cierpiącej rodziny pozostaną w jej pamięci do
końca życia. Chciała, żeby ten koszmar się już skończył, by nieznajomi ludzie
wyszli z jej domu i nigdy więcej się nie pokazali.
- To on – powiedział jeden z
nich. – Idziemy. – Płacz Adima stawał się coraz mniej słyszalny. Videl była
pewna, że mężczyzna zabrał go ze sobą. W mieszkaniu słychać było przeraźliwy
krzyk kobiety błagającej, by zostawić malca w spokoju.
- A co z nią? – spytał ktoś
inny.
- Zabić niepotrzebnych! –
Dało się słyszeć niewyraźny rozkaz. Nagle krzyki matki ucichły. W domu zrobiło
się przeraźliwie cicho, a nieznajomi opuścili chatkę. Jedynym dźwiękiem był
trzask palącego się drewna i skowyt psów. Dziewczynka bała się jeszcze wyjść ze
swojej kryjówki. Dopiero teraz cały ból i smutek wyszedł na powierzchnię. Łzy
strumieniami wylewały się z jej małych oczu. Czuła w głębi serca, że stało się
coś strasznego, jednak nie miała odwagi, by wyjść z ukrycia i zobaczyć co to
było. Skulona w małej, ciemnej dziurze trzęsła się na całym ciele ze strachu. W
jej uszach, jak echo odbijały się krzyki i złowrogie rozkazy nieznajomych. Jeszcze
długo nie mogła zasnąć, wrażliwa na każdy dźwięk, jednak kiedy zamknęła mokre
od łez oczy, zapadła w sen, budząc się dopiero następnego dnia.
Mimo rozpoczynającego się dnia, nie było słychać
codziennego, ulicznego gwaru towarzyszącego budzącej się wsi. Nikt nie
nawoływał do kupna nowej gazety, ani świeżych owoców. Panowała niezmącona
niczym cisza, co nie było normalne. Videl ocknęła się nadal schowana w małej
dziurze. Przecierając oczy, ostrożnie odsunęła deskę, patrząc przez szparkę,
czy może bezpiecznie wyjść z ukrycia. Nie zauważając żadnego zagrożenia,
wydostała się z ciemnego miejsca, otrzepując swoją piżamę z piasku. Jedyne co
chciała teraz zobaczyć to swoją rodzinę całą i zdrową. Pośpiesznie wyszła z
pokoju, kierując się do kuchni. Kiedy tylko do niej weszła jej kolana ugięły
się pod ciężarem tego, co zobaczyła. Z jej ust wydostał się ogłuszający wrzask
cierpienia i rozpaczy malującej się na jej twarzy. Ręką zasłoniła sobie usta,
by stłumić krzyk i na kolanach doczołgała się do leżącej we krwi na podłodze
kobiety. Miała otworzone oczy, które martwym wzrokiem patrzyły w coś na
suficie. Jej usta były rozchylone w niemym krzyku błagającym, by zostawić jej
dziecko. Walczyła do końca, byle tylko ochronić swojego syna, lecz na próżno.
Złoczyńcy zabrali go ze sobą, a ją bez skrupułów zamordowali. Dziewczynka nie
mogła oderwać wzroku od swojej nieżyjącej rodzicielki. Gorące łzy spadały na siną
twarz nieboszczki, która już nigdy nie przytuli małej do swojej piersi. Już
nigdy nie podniesie na nią głosu, ani nie uśmiechnie się czule do córki. Videl
była sama. Ta informacja była dla niej jak sztylet wbity w serce. Została sama
i nie było nikogo, kto mógłby się nią zaopiekować. Zrozpaczona musiała wyjść z
domu. Zapach krwi przyprawiał ją o mdłości, jednak na dworze nie było wcale
lepiej. Kamienna uliczka wyglądała jak po wielkiej ulewie… ulewie krwi. Dookoła
leżało pełno trupów. Znajome twarze łypały na Videl swoimi martwymi oczyma.
Dziewczynka zrobiła krok do przodu i omal się nie potknęła. Pod stopą wyczuła
coś miękkiego. Wiedziała, że ten widok będzie straszny, jednak siłą woli
spojrzała w dół. Stała na oderwanej kończynie ręki, kogoś małego, kogoś z kim
jeszcze wczoraj bawiła się na podwórku, a dziś jego ciało leżało bezwładnie
metr dalej z ręką, z której nie tak dawno wypływała krew. Videl nie wytrzymała.
Zaczęła płakać i krzyczeć na przemian. Wszyscy których kochała leżeli martwi.
Zła armia nie oszczędziła nikogo, pozostawiając po sobie odór śmierci.
Dziewczynka na ślepo wchodziła do prawie spalonych doszczętnie domów w
poszukiwaniu kogoś, kto mógłby przeżyć, jednak nikogo nie odnalazła.
Zrezygnowana, starając się nie patrzeć na wypełnione uliczki trupami, wróciła
do domu. Ze łzami obmyła matkę z krwi i z wysiłkiem położyła jej bezwładne
ciało na łóżko. Jeszcze nigdy nie brała udziału w pogrzebie, a tym bardziej go
nie wyprawiała, jednak coś jej podpowiadało, że trzeba z uszanowaniem traktować
opuszczone przez duszę ciało. Delikatnie zamknęła powieki kobiecie, która teraz
wyglądała jak pogrążona we śnie, po czym udała się na oddaloną od Avenom łąkę,
by nazbierać parę kwiatów na pożegnalny bukiecik. Jej mama kochała rośliny.
Znała każdą odmianę rosnącą w okolicy, a swoją pasją próbowała zarazić córkę.
Dziewczynka zerwała stokrotki, które w szczególności upodobała sobie kobieta.
Były białe i małe jednak zachwycały swoim pięknem. Niewinnie czyste i skromne
rosły w wysokiej trawie. Videl chciała już wracać do wioski, gdy od północy
zauważyła czarne postacie zbliżające się szybko w jej stronę. Jeszcze dobrze
nie pozbierała się po wydarzeniach z minionej nocy, a jej oczom ukazała się
kolejny raz złowieszcza plama formująca się w masę ludzi. Gdy spostrzegła, że
jedna postać na koniu wyszła na przód i galopem zbliżała się coraz bliżej
dziewczynki, nie zastanawiała się dłużej. Wyrzuciła niedawno zerwane kwiaty i
zaczęła uciekać w stronę Avenom. Gdy znalazła się na terytorium wsi, obróciła
się w stronę nieznajomych przez co potknęła się, skręcając nogę w kostce. Mimo
to czołgała się w stronę swojego domu, byle tylko znaleźć się jak najdalej
ciemnych postaci. Cała umazana od krwi i błota posuwała się kawałek po kawałku
z poranioną nogą, jak złapane w pułapkę zwierzę. Wiedziała, że nie ma
najmniejszych szans na ucieczkę, jednak nie poddawała się. Walczyła do końca o
swoje życie. Nieznajomy na koniu w końcu do niej dobiegł, zagradzając jej
drogę. Dziewczynka zamknęła oczy, kuląc się na ziemi i chowając głowę w rękach,
zaś ten zeskoczył z konia powoli zbliżając się do Videl.
- Proszę mnie nie krzywdzić!
Nie mam nic cennego, ale zrobię wszystko, tylko proszę mnie nie zabijać –
powiedziała drżącym głosem.
- Piusie, znalazłem jedną! –
krzyknęła postać, jakby nie zwracała uwagi na słowa Videl. Reszta ludzi
dołączyła do nieznajomego pilnującego dziewczynki. Wszyscy przyglądali się jej
z zaciekawieniem, mówiąc pod nosem jakim cudem przeżyła na takim pustkowiu. W
końcu zapadła grobowa cisza. Mała nie otwierała oczu, czekając na zadanie jej
śmiertelnego ciosu. Myślała, że już niedługo spotka się ze swoją rodziną w
niebie, jednak żaden ból nie nastąpił. Nie poczuła nic prócz delikatnej ręki na
swojej głowie, która głaskała ją czule po włosach.
- Powiedz, co tu się stało?
– spytał męski głos. Dziewczynka troszkę mniej przestraszona odsłoniła swoją
twarz zalaną łzami i spojrzała na nieznajomego. Miał pogodny wyraz twarzy i w
niczym nie przypominał ludzi, którzy najechali na wioskę w nocy. Kucał przy
niej, brudząc swoją nieskazitelnie czystą szatę i przyglądając się jej z
zaciekawieniem. W jego oczach Videl dostrzegła zrozumienie i zarazem
współczucie. Mężczyzna domyślał się, że w tej spalonej miejscowości dziewczynka
mieszkała razem z ludźmi, którzy teraz leżeli martwi wszędzie gdzie było to
możliwe. Gestem ręki namawiał ją, by odpowiedziała na jego pytanie. Mała usiadła na ziemi, rozglądając się
dookoła. Była otoczona przez ludzi, których nie znała a tuż przy niej klęczał
mężczyzna, przy którym czuła się w pewien sposób bezpieczna.
- To było w nocy. Ktoś
napadł na wioskę… było dużo ognia i… oni wszystkich zabili… moja mama… ja… ja…
- Videl nie dokończyła bo wybuchła płaczem. Jakaś kobieta okryta czarną szatą
uklękła obok mężczyzny.
- Co teraz, Piusie? Nie
możemy jej tu zostawić w takim stanie jeśli nikt nie przeżył – szepnęła.
- Jak się nazywasz dziecko?
– spytał.
- V…v… Videl proszę pana…
Videl Winston.
- Videl, czy ktoś przeżył w
tej wiosce?
- Chyba nie… ale ja… ja nie
chce zostawiać mamy – powiedziała zrozpaczona dziewczynka. Mimo iż wiedziała,
że jej rodzicielka nie żyje, nie chciała opuszczać jej ciała. Bynajmniej nie w
takim ponurym miejscu. Mężczyzna wstał, rozglądając się po okolicy, zaś inni
czekali na to co powie.
- Przeszukajcie każdy kąt
Avenom. Magowie niech przeteleportują wszystkie ciała do Wielkiego Cmentarza.
- Wielkiego Cmentarza? –
spytała nieśmiało dziewczynka. Pius odwrócił się w jej stronę.
- Tam pochowamy wszystkich
zabitych – odpowiedział. – Czy możesz mnie zaprowadzić do swojej mamy?
- O… ona nie ż… żyje. Leży w
domu… o tam – rzekła Videl, wskazując palcem małą chatkę z jednej strony
nadpaloną przez ogień.
- Doro, Mike’u zajmijcie się
nią. Osobiście dopilnuję, by ciało jej matki zostało przeniesione – zwrócił się
do stojących obok niego mężczyzny i kobiety, po czym poszedł w stronę domku
wskazanego przez dziewczynkę. Chłopak lekko uśmiechnął się do niej i podał jej
stokrotki.
- Chyba upuściłaś je jak
biegłaś w tą stronę – powiedział. Videl wzięła od niego kwiaty, zaś Dora
spojrzała na jej ubranie. Jednym gestem sprawiła, że stało się czyste. Dopiero
wtedy zauważyła zniekształcenie na jej nodze. Delikatnie położyła na niej swoją
dłoń. Przez ciało Videl przebiegł ciepły dreszcz, który łagodził ból w jej
nodze. Z minuty na minutę czuła się coraz lepiej, aż była w stanie stanąć o
własnych nogach.
- Dziękuję – wyszeptała i w
odruchu wdzięczności przytuliła się do kobiety. Ta pogłaskała ją po głowie,
uśmiechając się do swojego towarzysza. Dziewczynka nie czuła się już tak
samotna, jednak wiedziała, że ostatnią noc zapamięta do końca życia. Obraz
Avenom w kolorach szkarłatu będzie jej najgorszym wspomnieniem z tej wioski, a
widok ciała matki będzie się śnił jej wiele nocy, zanim dojdzie do siebie. W
stronę trójki podszedł Pius.
- Zabierzemy cię do miasta
Skaya gdzie będziesz bezpieczna. Czy masz jakieś rzeczy, które mogłabyś ze sobą
zabrać? – spytał. Dziewczynka przytaknęła potwierdzająco głową i razem z Dorą i
Mike’em poszła do domu spakować
wszystkie cenne rzeczy jakie jej pozostały. Zaprowadziła dwójkę poznanych ludzi
do swojego małego pokoju, w którym wczorajsi zbrodniarze wyrzucili wszystkie
jej ubrania z szafek na podłogę. Zebrała parę z nich, pakując do małego plecaka
i podając go Dorze, następnie odsunęła deskę, pod którą spędziła całą noc. Łzy
mimowolnie wypłynęły jej z oczu. Dora i Mike spojrzeli na siebie,
porozumiewając się bez słowa.
- To tutaj się schowałaś? –
spytał chłopak, na co dziewczynka jedynie przytaknęła głową i sięgnęła po
rzeczy schowane w dziurze. Nie było ich wiele, jednak dla niej miały wielką
wartość. W tych przedmiotach zatrzymały się wszystkie miłe wspomnienia związane
z jej życiem w Avenom i nie chciała się z nimi rozstać. Zapakowała wszystko do
znalezionej w kuchni torby, po czym ostatni raz spojrzała na swój dom. Nie
powiedziała tego głośno jednak poprzysięgła sobie, że wróci w to miejsce i
odbuduje je na nowo, strzegąc jego granic, by już nikt nie mógł skrzywdzić
mieszkających w tej wsi ludzi.
Kiedy trójka doszła do
reszty załogi, wszyscy opuścili wioskę, zabierając ze sobą dziewczynkę do
nowego, bezpieczniejszego miejsca, w którym nigdy nie miała zaznać bólu i
strachu, przed niczym… i nikim.
Rozdział 2
Następnego
dnia Andrea i Alex wstały krótko przed południem. Młodsza z sióstr przebudziła
się w salonie, gdzie obie spały całą noc. Rozejrzała się sennym wzrokiem po
pomieszczeniu, przecierając sobie oczy i nawet nie zauważyła kiedy zleciała z
kanapy z hukiem przypominającym spadającą na ziemię półkę z książkami. Alex
obudzona tym hałasem odruchowo podskoczyła, nogą uderzając leżącą na dywanie
siostrę.
- Ała! – krzyknęła Andrea i jej siostra dopiero zauważyła dziewczynę. Szybko się ocknęła, po czym pochyliła się nad siostrą, chcąc pomóc jej wstać.
- Ała! – krzyknęła Andrea i jej siostra dopiero zauważyła dziewczynę. Szybko się ocknęła, po czym pochyliła się nad siostrą, chcąc pomóc jej wstać.
- Przepraszam nie widziałam cię. Po za tym co
robiłaś na dywanie? – spytała Alex.
- Spadłam jak się obudziłam – odpowiedziała
jej młodsza siostra z lekką nutą oburzenia w głosie. Dopiero teraz dziewczynom
przypomniało się, że są już w nowym domu, którego nawet nie zdążyły zwiedzić. Obie
spojrzały na siebie porozumiewawczo, po czym wybiegły z domu na zalany słońcem
ogródek, gdzie jedynym cieniem były liście rosnących przy ulicy palm. Ogródek
znajdujący się przed domem nie był ogrodzony płotem, jednak dokładnie było
widać granice, gdzie się kończy, a gdzie zaczyna. Przez środek trawnika biegła
wąska ścieżka doprowadzająca na jezdnię, zaś po prawej stronie znajdował się
wjazd prowadzący do garażu, który znajdował się za domem. Właśnie tam
dziewczyny odnalazły swoich rodziców.
- Cześć. – Przywitała się Alex. Jej mama
odwróciła się w stronę dziewczyn, przerywając na moment zamiatanie.
- Cześć. Tak szybko wstałyście? – spytała,
spoglądając na zegarek. – Myślałam, że będziecie spać bynajmniej do kolacji. –
Dodała zanim Andrea zdążyła coś powiedzieć.
- Alex może jeszcze by spała, gdybym nie
spadła na ziemie – powiedziała w końcu, szturchając swoją siostrę. Ich mama
oparła miotłę o ścianę garażu, ściągając również starą zużytą kurtkę i kładąc
ją na krzesło ogrodowe, po czym spojrzała na córki.
- Mam rozumieć, że nie oglądałyście jeszcze
mieszkania? – spytała kobieta. Dziewczyny pokręciły przecząco głową, nagle
zastanawiając się, dlaczego w zasadzie jeszcze tego nie zrobiły. – No to
chodźcie. – Oznajmiła ich mama i razem weszły do nowego domu. Wszystko było już
umeblowane i ułożone tak jak cała rodzina zaplanowała, mieszkając jeszcze w
Nowym Jorku. Najbardziej interesowały je własne pokoje ze względu na to, że nie
mogły same go urządzić tylko mniej więcej zobrazować jaki chciałyby mieć
wystrój. Razem z mamą poszły na górę, aby w końcu zobaczyć swoje lokum. – Tu
jest twój pokój Alex – odezwała się kobieta, wskazując na pobliskie drzwi.
Dziewczyna powoli je otworzyła, wpuszczając do przedpokoju promienie słońca.
Jej pokój nie był mały, ale również nie należał do tych największych. Ściana
przy drzwiach i oknie wymalowana była na biało zaś przeciwległe wytapetowane
były czarną tapetą w białe rozrastające się kwiaty. Dziewczyna nie miała dużo
szafek, jednak wystarczyły one na to, by pomieścić w nich wszystkie rzeczy
jakie posiadała. Obok łóżka, po prawej stronie stała wielka donica z areką – palmą,
której liście były lekko pochylone we wszystkie strony. Alex rozglądała się po
pomieszczeniu, gdy nagle jej mama załapała ją za ramię. – I jak? Podoba ci się?
– spytała. Dziewczyna odwróciła się w stronę kobiety, po czym z uśmiechem na
twarzy odpowiedziała: Jest perfekcyjnie. Nawet sobie tak nie wyobrażałam. O niebo
lepiej! – Jej mama uśmiechnęła się nieco zawstydzona faktem, że aż tak bardzo
jej córce podoba się wystrój pomieszczenia.
– Chodźmy do Andrei – powiedziała Alex, gdy już się napatrzała na swój
nowy pokój. Ich mama zaprowadziła je kawałek dalej, po czym również wskazała
drzwi. Andrea otworzyła je ostrożnie, jakby w obawie, że to co jest za nimi,
będzie czymś przerażającym. Dziewczyna
przeszła przez próg pomieszczenia i krzyknęła przestraszona, wycofując się z
pokoju. Jej mama jak i Alex nie wiedziały o co chodzi, lecz nagle zrozumiały,
co tak przestraszyło Andreę. Obok drzwi pojawił się wysoki, umięśniony chłopak
z potarganymi włosami ubrudzonymi od białej farby. Ubrany w robocze spodnie i
starą, zużytą koszulkę, trzymał w ręku pędzel, zaś na jego twarzy malowało się
zakłopotanie pomieszane z rozbawieniem. – Co jakiś obcy facet robi w pokoju
mojej siostry? – spytała Alex, odwracając się w stronę swojej mamy. Kobieta jak
i chłopak przez pewien moment nie wiedzieli co powiedzieć. W końcu pierwszy
odezwał się nieznajomy.
- Przepraszam. Nazywam się Mike Lexter.
Mieszkam niedaleko, a pani Samantha zaproponowała mi, żebym pomógł narysować
parę drobiazgów. Już prawie skończone. Zostały mi tylko dwa znaki chińskie – powiedział
chłopak, wpuszczając dziewczyny do pokoju i pokazując im ścianę pomalowaną na
szaro, gdzie chłopak wykonywał swoją pracę. Alex spojrzała z niesmakiem na
chłopaka, a potem z wyrzutami na swoją mamę.
- Dobrze wiesz, że ja mogłabym namalować
Andrei parę znaków – powiedziała. Chłopak zrozumiał co chce przez to powiedzieć
Alex, więc szybko się odezwał zanim ktokolwiek zdążył to zrobić.
- Robię to za darmo. Rysowanie i malowanie to
moja pasja. Nie potrafiłbym brać za to wynagrodzenia. – Andrea rozejrzała się
po swoim nowym pokoju. Kochała mieszać style i właśnie postanowiła zrobić to
również w swoim pokoju. Zdawało się, że wystrój wnętrza przerósł jej
najśmielsze oczekiwania. Mały pokoik na poddaszu, gdzie wszystko było dokładnie
w miejscu, jakim Andrea sobie zaplanowała. Nad łóżkiem, na czerwonej ścianie
zawieszone były zdjęcia Andrei i jej przyjaciół z Nowego Jorku, a przy każdej
ramce widniał malutki chiński znaczek. Tuż przy łóżku dziewczyna miała biurko,
na którym stał jej komputer i mały kwiatek w doniczce. W pokoju dziewczyny
można było zauważyć wiele przedmiotów zrobionych z drewna. Interesowały ją
figurki bożków, jak i baśniowych potworów, a wszystko to łączyła ze stylem
chińskim, umieszczając na ścianach chińskie napisy, bądź przedmioty
charakterystyczne dla tego państwa. Alex podeszła do Andrei, obejmując ją
ramieniem.
- Jeśli chcesz dopilnuje, żeby wszystko było
jak należy – powiedziała dziewczyna, spoglądając na chłopaka.
- Alex. . . – powiedziała mama, rzucając jej
karcące spojrzenie. Mike uśmiechnął się od nosem.
- Niech się pani na nią nie gniewa. Ja
osobiście również byłbym wzburzony, gdyby moja mama zamówiła malarza z okolicy
wiedząc, że przecież ja dobrze sam bym wszystko zrobił. Jednakże uważam, że to
może być dobre doświadczenie zarówno dla mnie, jak i dla ciebie jeśli razem coś
stworzymy. Oczywiście jeśli chcesz. – Zwrócił się do Alex. Dziewczyna spojrzała
najpierw na swoja siostrę, potem na mamę, po czym ostrożnie przysunęła się do
chłopaka. Mike przyglądał się jej uważnie, nie przestając się uśmiechać. W
końcu dziewczyna podniosła jeden z pędzelków leżący na ziemi.
- Przyda ci się mała lekcja malarstwa – powiedziała
Alex. Lexter zaśmiał się głośno.
- Zobaczymy kto u kogo będzie miał korepetycje
– odezwał się chłopak. Mama i Andrea spojrzały na siebie porozumiewawczo,
wycofując się z pokoju.
- No to miłej współpracy życzę. Alex liczę na
ciebie – rzekła jej siostra, po czym razem z mamą wyszła ze swojego pokoju,
zamykając za sobą drzwi.
Andrea zrozumiała w końcu, że w tym
miejscu zaczyna się jej nowe życie i nie ma odwrotu – trzeba żyć dalej i nie
patrzeć wstecz. Uśmiechnęła się do siebie, po czym z podniesioną do góry głową
wyszła na świeże powietrze. Dzień był słoneczny i nic nie wskazywało na to, że
pogoda może się zmienić. Dziewczyna obejrzała dokładnie dom i okolice wokół
niego, po czym ruszyła przed siebie prostą ulicą, zmierzając ku skrzyżowaniu
dróg. Kiedy wybrała kierunek ruszyła dalej w drogę, oglądając domy i ogródki
innych mieszkańców Pasadeny. Czas mijał nieubłaganie i pora była wracać do
domu, lecz tu pojawił się problem. W którą stronę się udać? Dziewczyna,
przemierzając ulice całkiem zapomniała o zapamiętywaniu, kiedy skręcała w
boczną uliczkę i w jaką stronę. Szybkim krokiem zaczęła chodzić po ulicach,
odczytując ich nazwy, gdy po chwili zauważyła małą grupkę ludzi siedzących na
chodniku tuż przy drodze. Zajęci byli rozmową, a raczej sprzeczali się o coś
nawet nie zauważając, że dziewczyna idzie w ich stronę.
- Przepraszam pomógłby mi ktoś? – spytała
Andrea. Nikt nie zwracał na nią uwagi, rozwiązując konflikt między sobą.
Dziewczyna stała tak przez moment czekając, aż ktoś ją zauważy, lecz
zrezygnowana odezwała się jeszcze raz. – Hej! Czy ktoś może mi pomóc? – W tej
chwili w jej stronę spojrzał szczupły, wysoki chłopak o niebieskich jak niebo
oczach. Zmierzył Andreę od góry do dołu, po czym krzyknął do swoich
rówieśników.
- Zamknąć się! Koleżanka przyszła. – Nagle
zapanowała cisza i wszystkie oczy zwróciły się w stronę dziewczyny. Zmieszana
Andrea zaczerwieniła się lekko, robiąc krok w tył, lecz nim zdążyła cokolwiek
powiedzieć, każdy podchodził do niej wyciągając rękę i przedstawiając się.
- Lucas Jahson – powiedział chłopak, który
uciszył swoich kolegów.
- Andrea Moore – odpowiedziała dziewczyna,
ściskając rękę chłopaka i uśmiechając się nieśmiało.
- Jessica Hallows, miło cię poznać – rzekła
dziewczyna ubrana, jak na pokaz rewii wiejskiej z rozczochranymi włosami
falującymi na wietrze.
- Anne Sengler. Będziesz chodzić do miejscowej
szkoły? Czy po za miastem? – spytała dziewczyna, która jako jedyna oprócz imienia
nowej koleżanki była zaciekawiona również, gdzie Andrea będzie chodzić do
szkoły.
- Rodzice zapisali mnie do Layola High School
w Los Angeles – opowiedziała dziewczyna. Wszyscy uśmiechnęli się, jakby to co
powiedziała dziewczyna było czymś wielce zabawnym. Anne zauważyła to i szybko
wytłumaczyła Andrei o co chodzi.
- Och, nie zwracaj na nich uwagi. To jest
społeczeństwo o zaćmieniu słońca przez cały rok. Śmieją się nawet kiedy pokażesz
im jednego palca – powiedziała z nutą ironii. Andrea uśmiechnęła się wiedząc,
że jej nowa koleżanka tylko żartuje.
- Po za tym Layola to bardzo ciekawa szkoła z
punktu widzenia historycznego. Kiedyś uczyli się w niej tylko chłopacy, no ale
na szczęście to zmienili. – Dodała dziewczyna.
- My również chodzimy do Layola. Może się tam
spotkamy, a ja nazywam się Muriel Fox.
- Cześć – odpowiedziała tylko dziewczyna, bo
na nic więcej nie było jej stać w tak dużym gronie nowych osób, których nawet
nie znała.
- No i zostałem ja. Kevin Sato. Miło cię
poznać. – Andrea uśmiechnęła się, po czym nagle przypomniało jej się czego nie
dawno chciała się od nich dowiedzieć, więc zapominając o tremie spytała z
ożywieniem, jakby od tego pytania zależało całe jej życie.
- Słuchajcie! Mam mały problem. Otóż jestem tu
nowa i zwiedzając okolicę zgubiłam drogę do domu. Moglibyście może mnie
naprowadzić i powiedzieć dokąd idzie się na ulicę Morris? – Wszyscy spojrzeli
na siebie z lekkim rozbawieniem.
- No ładnie. Jesteś tuż przy granicy Pasadeny
i San Marino, a ty mówisz, że stąd do Morris jest kawałek? Boję się myśleć, co
nazywasz długą trasą – powiedział Lucas. Andrea uśmiechnęła się, dając
Jahnsonowi znak, że ma zamiar go udusić.
- To pomożecie mi? – spytała, patrząc na
rówieśników z wyciągniętymi rękami. Lucas skorzystał z okazji i chwycił jej
dłoń, przyciągając ją do siebie.
- Zaprowadzę cię pod same drzwi. Mieszkami
ulicę dalej – powiedział, a jego przyjaciele, zaczęli wyć jak kojoty widząc, że
ich kolega ma zamiar poderwać dziewczynę. Andrea uwolniła się z uścisku
chłopaka, dając mu do zrozumienia, żeby nie pozwalał sobie na dużo, po czym
pożegnała się z nowymi rówieśnikami i razem z Lucasem ruszyła szybkim krokiem w
drogę powrotną. Oboje szli przez chwilę w milczeniu, kiedy nagle Jahnson zaczął
opisywać dziewczynie okolicę.
- Tutaj mieszka David McGrober. Najlepiej
unikać go jak ognia. Ma ponad dwadzieścia lat, a zachowuje się jak gówniarz. O!
A tutaj mieszka nauczyciel od fizyki pan Hudge. Nie jest wymagający, a i dobrze
nauczy. – Opowiadał chłopak, aż do samego końca ich podróży. – Worldtrance Ave
tu mieszkam. Gdybyś potrzebowała pomocy zawsze możesz do mnie wpaść, pogadać,
poplotkować, czy coś tam. – Zmieszał się Lucas przez swoją własną chęć
niesienia pomocy. Andrea uśmiechnęła się szeroko do chłopaka, chcąc dodać mu
otuchy, że to co powiedział bardziej ją rozbawiło niż uraziło w pewien sposób.
Powolnym krokiem ruszyła ku schodom wiodącym do drzwi domu.
- Dziękuję za pokazanie drogi do domu. Miło
było cię poznać i… - Dziewczyna zawahała się przez chwilę, po czym zaśmiała się
i dokończyła. – I na pewno kiedyś cię odwiedzę, by poplotkować. – Ostatnie
słowo podkreśliła, mając nadzieję, że Lucas nie odbierze tego negatywnie, a
raczej jak mały żart mający na celu rozluźnienie atmosfery. Chłopak uśmiechnął
się szeroko.
- Tak… Do zobaczenia w szkole – powiedział, po
czym odszedł, zmierzając w stronę ulicy, na której mieszkał. Andrea otworzyła drzwi
i ledwo przekroczyła ich próg, a ktoś złapał ją za bluzkę, zamykając z
trzaskiem za sobą drzwi.
- No, no siostra szalejesz. Wypuścić cię na
godzinkę, a już rozglądasz się za chłopakami. Nawet nie poinformowałaś mnie, że
wybierasz się na łowy – powiedziała Alex, zmierzając z siostrą na górę. Andrea
parsknęła śmiechem.
- Przepraszam bardzo. Miałam zabierać cię z
przed nosa temu przystojnemu malarzowi, który patrzał na ciebie, jak hiena niewidząca
od dwóch miesięcy mięsa na horyzoncie? Proszę cię! Ja specjalnie użyczam ci
mojego pokoju, a ty co? Masz do mnie pretensje, że sobie poszłam? Następnym
razem bez względu na to co się będzie dziać zabieram cię ze sobą – powiedziała
Andrea z nuta ironii w głosie, po czym otworzyła drzwi do swojego pokoju.
- Nie! – krzyknęła Alex. Jej siostra stanęła
jak wryta myśląc, że to okrzyk, by nie wchodziła do pokoju. Dziewczyna
zrozumiała, co przeszło przez myśl Andrei, więc wepchała ją do pomieszczenia,
zamykając za sobą drzwi. – Chodziło mi o to, że ja się z tobą nigdzie nie
ruszam – powiedziała Alex, kładąc się na łóżko. Andreę zainteresowało to
sformułowane przez jej siostrę zdanie, wiec usiadła obok niej patrząc się na
jej twarz.
- Opowiadaj. Jaki jest? Miły, tolerancyjny,
całowaliście się? – spytała podniecona dziewczyna. Alex zaśmiała się głośno.
- Och An… Oglądasz za dużo seriali
brazylijskich. Myślisz, że jak wtedy zamknęłaś za sobą drzwi to rzuciliśmy
pędzle w kąt i poszliśmy do łóżka na dogłębne zapoznanie? – Andrea przytaknęła
tylko głową. Jej siostra rzuciła w nią poduszką. – Zboczuchu, może się
rozejrzysz najpierw i powiesz czy ci się podoba moje i Mike’a dzieło, a później
będziesz snuć erotyczne myśli. – Dopiero teraz dziewczynie przypomniało się, że
tak naprawdę to nie miała jeszcze okazji, by dobrze obejrzeć swój pokój.
Rysunki Alex przeplatały się z wyimaginowanymi malowidłami Mike’a, tworząc
jedną, wielką, fascynującą scenę. Największa ściana była pokryta rysunkami, a
na samym środku tego niezwykłego połączenia, Andrea zauważyła własną postać.
Dziewczyna otworzyła buzie, by coś powiedzieć, lecz na tym się zakończyło.
Czegoś takiego jeszcze nie widziała, coś co było czymś tak różnym od siebie jak
ogień i woda, ale jednocześnie każdy szczegół, jakby był przeznaczony właśnie
do tej inności. Alex podniosła się z łóżka, podchodząc do ściany, na którą jej
siostra tak uporczywie patrzała.
- To pomysł Mike’a. Spodobała mu się twoja
reakcja jak weszłaś do pokoju pierwszy raz i postanowił to uwiecznić – rzekła
dziewczyna, tłumacząc dlaczego wśród gąszczu liści, mangowych postaci i masy
wzorków zamieszczona jest również sama Andrea. – Oczywiście trochę podrasowałam
jego rysunek no i zmieniłam lekko wyraz twojej twarzy, żeby nie wyglądało zbyt
wieśniacko. – Dodała, gniotąc swoją bluzkę w nadziei, że jej siostrze podoba
się praca, jaką wykonała Alex wraz z Lexterem. Andrea nie odzywała się tylko oglądała
dalej ścianę, dopatrując się czegoś więcej. – Jeśli ci się nie podoba możesz tą
ścianę schować. To taki mój pomysł w razie, jakby ci się nie podobało – odezwała
się po dłuższej ciszy Alex, po czym podeszła do ściany i jak zasłonę odsunęła
ją na bok, odkrywając wszystko, co było za nią. Andrea była pod takim
wrażeniem, że usiadła na łóżku, otwierając szeroko oczy ze zdumienia. Jej
siostra usiadła obok niej z miną nie wyrażającą zadowolenia, lecz obawę, że
zrobiła coś czego nie powinna. – Przepraszam, że nie jest tak jak chciałaś, ale
starałam się, żebyś czuła się tu dobrze – powiedziała niepewnie Alex.
- Jest cudownie – wyszeptała Andrea, a z jej oczu
spłynęła mała łza, która po chwili spadła na spodnie dziewczyny, robiąc na nich
mokry ślad. – Jest cudownie. – Powtórzyła i przytuliła się do swojej siostry
tak mocno, że Alex zabrakło powietrza. – To jest najpiękniejsze dzieło jakie
wyszło z twoich rąk od chwili jak zaczęłaś malować. – Dodała. To była bardzo
ważna uwaga dla Alex, gdyż malowaniem zajmowała się od dzieciństwa i z tym
wiązała swoją przyszłość, a usłyszeć coś takiego od osoby, która śledziła jej
poczynania od początku to coś bardzo cennego.
- Zawsze możesz na mnie liczyć – powiedziała,
po czym wstała, rozejrzała się po pokoju i uśmiechnęła się do Andrei. – Hmm… -
Westchnęła, podnosząc jedną rękę wyżej, jakby chciała coś powiedzieć, lecz
machnęła tylko ręką i wyszła z pokoju. Było już późno, więc dziewczyna
przebrała się i położyła do łóżka. Nie była śpiąca. Wpatrywała się w gwiazdy za
oknem, które mieniły się różnymi kolorami. Andrea lubiła patrzeć w
rozgwieżdżone niebo. To ją uspokajało i zarazem przypominało o osobach, które
ceniła i spędzała z nimi wiele czasu w Nowym Jorku. W końcu po wielu próbach
policzenia wszystkich gwiazd mieszczących się w ramach okna, dziewczyna zasnęła,
budząc się dopiero na drugi dzień. Ostatni wolny dzień od szkoły, który
postanowiła spędzić jak najlepiej. Niestety jej plany nieoczekiwanie popsuł
Mike, który przyszedł zabrać Alex na małą wycieczkę krajoznawczą, więc
dziewczyna została sama w domu. Usadowiła się wygodnie na kanapie, przerzucając
kanały telewizyjne co jakiś czas i jedząc zapiekankę. Jej mama spojrzała na nią
podejrzanie, widząc córkę jak przełącza kanały nawet nie zwracając uwagi, co
leci w telewizji. Usiadła obok Andrei z zatroskaną miną.
- Wszystko dobrze? – spytała. Dziewczyna
ocknęła się i spojrzała na swoją mamę, siadając prosto.
- Tak, tak dobrze wszystko dobrze – powiedziała
szybko, poprawiając swoje potargane włosy.
- Wyjdź na dwór, poznaj kogoś. Przecież nie
będziesz siedzieć całymi dniami w domu.
- Poznałam już parę osób. Bardzo mili ludzie –
rzekła Andrea tonem oznaczającym, że nie chce rozmawiać o nowych znajomościach.
Jej mama była jednak innego zdania niż córka i ciągnęła dalej.
- Więc czemu się z nimi nie spotkasz? Taka
ładna pogoda. Korzystaj. – Andrea wstała leniwie z kanapy, wyłączając
telewizor, po czym ruszyła ku drzwiom wyjściowym.
- Obiad po południu – zawołała za nią mama.
- Będę na pewno! – krzyknęła dziewczyna,
odwracając się w stronę z której wydobywał się głos równocześnie otwierając
drzwi od mieszkania. Zanim zdążyła się odwrócić, omal nie przewróciła się na
ziemię gdyby nie osoba, która złapała ją tuż przed drzwiami. – Lucas – powiedziała
tylko dziewczyna, odsuwając się od chłopaka zmieszana na jego widok i sytuację
w jakiej się znalazła.
- Cześć. Pomyślałem, że wpadnę do ciebie i
może zechciałabyś gdzieś pójść czy coś… - wybełkotał chłopak. Andrea stała
przez chwilę, patrząc na Lucasa półprzytomnym wzrokiem, gdy nagle się ocknęła.
- Tak! Tak, z chęcią gdzieś bym poszła. Wiesz…
Rozejrzeć się po okolicy i w ogóle – powiedziała, wychodząc na chodnik. Chłopak
ruszył za nią.
- Na Worldtrance czekają pozostali.
Pomyślałem, że może chcesz z nami gdzieś pojechać i przyszedłem.
- To świetnie. Chodźmy – rzekła Andrea,
układając sobie włosy. Dziewczyna skręciła w lewo, lecz po pewnej chwili
zatrzymała się, gdyż nie było koło niej Lucasa. Chłopak stał obok jej domu, śmiejąc
się pod nosem. – Co? – spytała zirytowana dziewczyna.
- Nie w tą stronę koleżanko – odpowiedział
Jahnson. Andrea uśmiechnęła się, po czym wróciła do chłopaka i razem ruszyli w
przeciwną stronę na ulicę Worldtrance. Pogoda była wyśmienita na przechadzkę.
Oboje szli w milczeniu, co jakiś czas, spoglądając na siebie i uśmiechając się
porozumiewawczo. W końcu w oddali dziewczyna ujrzała grupkę tych samych ludzi,
których spotkała wczoraj. Oboje podeszli do nich uśmiechnięci.
- Tutaj mieszkam, no a to są wszyscy których
poznałaś wczoraj. Nie martw się jeśli zapomniałaś jak mamy na imię z czasem
zapamiętasz – powiedział Lucas.
- Tak, zwłaszcza, że jest duże
prawdopodobieństwo, że będziemy uczęszczać na te same lekcje. Obliczyłam, że
jeśli stosunek liczby przedmiotów…
- Anne przestań. Słuchaliśmy dziś tego
wystarczająco długo i nie chcemy narażać naszej nowej koleżanki na utratę
słuchu. – Wtrąciła się dziewczyna, która przedstawiała się jako Muriel, po czym
podeszła do Andrei i objęła ją ramieniem. – Pomyśleliśmy, że przyda ci się małe
rozpoznanie terenu i bez względu na to czy jesteś z tego zadowolona czy nie,
idziesz z nami. – Dodała dziewczyna. Moore spojrzała na pozostałych członków,
którzy uśmiechali się serdecznie wzrokiem, namawiając ją by się zgodziła.
- No dobrze, ale dokąd pójdziemy? – spytała
Andrea nieco zdezorientowana.
- Gdzie chcesz. To w końcu ty masz poznać
okolicę nie my. – Oznajmił Kevin. Dziewczyna rozejrzała się po okolicy, lecz
nie widziała nic prócz małych jednopiętrowych domków oraz drzew i krzewów
rosnących przy budynkach.
- Zdaję się na wasz gust. – Zdecydowała w
końcu Andrea, co zaskoczyło pozostałych taką spontaniczną odpowiedzią.
- No dobrze. To może zacznijmy od początku – rzekł
Lucas, po czym wszyscy ruszyli pustą uliczką na spacer.
Andrea w towarzystwie nowych rówieśników, nie czuła się już
tak samotnie. Nie oznaczało to, że zapomniała o przyjaciołach z Nowego Jorku,
lecz jednak starała się odnaleźć w nowym otoczeniu, do którego czy chciała czy
nie i tak musiała się przystosować. Nowi koledzy Moore byli dla niej bardzo
mili i tolerancyjni. Jeśli coś, co u nich było czymś normalnym, w dziewczynie
wzbudzało wstręt i obrzydzenie nie krytykowali jej tylko starali się unikać
tych rzeczy, by nie sprawiać przykrości koleżance. Całe popołudnie dziewczyna
spędziła w miłym towarzystwie oprowadzana po okolicy przez swoich nowych
znajomych. Kiedy czas było wracać do domu, Andrea pożegnała się ze wszystkimi,
po czym Lucas odprowadził ją do domu w razie, gdyby dziewczyna znów zapomniała
drogi. – Do zobaczenia jutro w szkole – powiedział Johnson i odszedł w
ciemność. Moore weszła do domu zmęczona po całym dniu wędrówek. Po cichu poszła
do swojego pokoju i nie zwracając na nic uwagi, położyła się w ciuchach na
łóżko i usnęła głębokim snem.